Noc kruka

 

 

Siedział z tyłu samochodu z lekko przymkniętymi oczami, lecz zaraz je otworzył. Wraz z rodzicami i malutką siostrzyczką Natalią, którą trzymał na rękach, zmierzał na południe, do nowego domu na wsi. Teraz tam było ich miejsce. Przeprowadzali się z jego powodu, a przynajmniej on tak uważał. To przez niego Emilia, jego druga siostra, zaledwie siedmioletnia, zginęła pod kołami samochodu. Nie patrzył na nią, choć powinien był.  W dzień po pogrzebie, a właściwie już podczas pierwszej nocy od wypadku, osiwiał - włosy ot tak zmieniły mu się z ciemnoblond na całkiem białe. Rodzice, zapewniając, że nie winią go za to co się stało, zapisali go do psychologa, ale on po tygodniu nie mógł już znieść tych wizyt. To jeszcze bardziej go przygnębiało. Maciej Holicki miał dopiero dziewięć lat i zawsze uważał się za twardziela. Nie żeby te sesje uwłaczały jego godności, zresztą jak w ogóle mógł myśleć o godności, czy o tym, jaki jest twardy, skoro wiedział, że tego, co zrobił, już cofnąć się nie da. I mimo namowy rodziców nie zgodził się na pofarbowanie włosów na ich dawny kolor. Pierwszy raz wysunęli tę propozycję dwa tygodnie po pogrzebie, ale on powiedział, że tak być nie może. Osiwienie było z całą pewnością karą boską za to, co zrobił, a jeśli nie, to i tak powinien traktować to, co się stało, jako pokutę. Nie mógł od tego uciec i nie chciał. Uznał, że tak musi być i już. Zaś sam moment śmierci Emilii miał cały czas przed oczami. Usłyszał jakąś rozmowę, która go zaciekawiła (chyba jakieś dziecko prosiło o nowy gadżet swoją mamę) i odwrócił głowę na sekundę, by przyjrzeć się tym ludziom i lepiej się wsłuchać w to, co mówią. W tym samym momencie rozległ się pisk opon. Samochód wjechał jednym kołem na chodnik, a jego siostra leżała poturbowana dziesięć metrów dalej. Natychmiast podbiegł do niej i wziął ją w ramiona. Przeczuwał, że jest już za późno. Zapłakał, ale zanim całkowicie się pogrążył we łzach, kątem oka spostrzegł, jak jakiś mężczyzna sięga po telefon komórkowy, zapewne aby wezwać pogotowie ratunkowe i policję. Jak się później dowiedział, sprawca wypadku zniknął. Wszystko stało się tak szybko, że nikt go nie rozpoznał. Każdy świadek potwierdził jedynie kolor i markę auta, ale nikt nic nie umiał powiedzieć o tablicach rejestracyjnych i nie rozpoznał nawet płci kierowcy. Organy ścigania na podstawie takich zeznań nie były w stanie namierzyć sprawcy. A sądząc z tego, jak szybko uciekł, możliwość, iż sam zgłosi się na policję była równa zeru.

 Od chwili wypadku Maciej płakał jak noworodek. Płakał i płakał nieprzerwanie, nawet podczas snu aż do pogrzebu. I każdej nocy śnił mu się ten przeklęty wypadek. Ta fatalna chwila, której już nie dało się cofnąć. W czasie ceremonii ostatniego pożegnania swojej ukochanej siostry również płakał, choć już nie tak głośno. Nadal jednak wiedział, że jest głupim, nieodpowiedzialnym, rozpieszczonym, egoistycznym szczeniakiem. Rodzice zapewniali go, że wcale tak nie jest, że niczego nie mógł przewidzieć, ale on wiedział swoje. Był synem prawnika i lekarki, ludzi szanowanych, osób, na których inni polegali. A oni polegali na nim, on zaś ich zawiódł. I choć z ich słów pociechy biła szczerość, nie stanowiła ona dla niego pocieszenia, bo wątpił w nią i był pewien, że aż do jego usranej śmierci to się nie zmieni.

A teraz trzymał swoją roczną, śpiącą siostrzyczkę w ramionach. Debil. Powinna siedzieć obok, w foteliku. Mimo to nie chciał jej tam włożyć i zapiąć jej pasów, cholerny egoista. Chłopak myślący, że znajdzie pocieszenie, trzymając w ręku tą, która pozostała mu z rodzeństwa.

Tymczasem jego rodzice w ogóle na niego nie patrzyli. Patrzyli przed siebie, na drogę. Od czasu do czasu jedno zadawało krótkie pytanie, a drugie równie krótko odpowiadało. Pozwalali mu trzymać siostrzyczkę w ramionach. Może uważali, że przestrzeganie przepisów ruchu drogowego, a dokładniej utrzymywanie dozwolonej prędkości pozwoli im uniknąć potencjalnego wypadku. A jeśli wypadek się zdarzy, to Natalia wyleci przez przednią szybę. Oni jednak albo nic sobie z tego nie robili, albo wiedząc, że trzymanie siostry w ramionach pocieszy ich syna, zupełnie zapomnieli o zagrożeniu.

Po policzku spłynęła mu łza. Poczuł, że za chwilę znowu się rozbeczy. Znowu zacznie się uspokajanie, albo usłyszy naganę. Powiedzą mu, że straszy siostrę i będą mieli rację. Nie mógł do tego dopuścić; musiał się opanować. Na wszelki wypadek zrobił wreszcie to, co powinien był zrobić od razu. Po chwili Natalia była bezpieczna. W tej samej chwili ze zdziwieniem zauważył, że właśnie się uśmiechnął. Nie przywróciło mu to jednak dobrego nastroju, w którym nie znajdował się już od miesiąca. Mimo to wygodnie oparł się o siedzenie i zamknął oczy.

Maciej zaś chciał się zdrzemnąć, ale drzemka, jak na złość, nie chciała przyjść. Niby nic dziwnego, ale i tak było to mocno irytujące. Jak długo jeszcze to potrwa? Czy któregoś dnia w ogóle przyjdzie ukojenie? Co prawda minął dopiero miesiąc i była to jego wina, ale to przecież nie powód, by wpływało to nawet na coś takiego jak drzemka. Zaczynał robić się niecierpliwy, ale nie spojrzał na zegarek, jak to miał w zwyczaju, gdy nie mógł się czegoś doczekać. Choć zawsze się doczekiwał, teraz zaś nie mógł doczekać się ani ukojenia, ani drzemki i nie sądził, by choć jedna z tych rzeczy miała się stać w jego przypadku realna. Wraz z Emilią umarła część jego, a w takiej sytuacji przesypianie nocy, nawet obfitującej w koszmary, w których przeżywał ciągle to samo, graniczyło z cudem.

Chciał znowu zamknąć oczy, ale tylko zamrugał, bo ledwo je przymknął, a w jednej chwili przeleciał mu przed oczami tamten dzień, tamta chwila, tamto zdarzenie, którego był winny. Już miał się rozpłakać, ale w ostatniej chwili powstrzymał się. Nie chciał obudzić siostry, jedynej jaka mu została. To dla niej musiał być dzielny, to dla niej musiał żyć. Teraz dla nikogo innego nie był w stanie zrobić czegoś podobnego, ani dla swoich rodziców, ani dla samego siebie.

Zakrył uszy dłońmi. Usłyszał krzyk, jaki w ostatniej chwili swojego krótkiego życia wydała Emilia. Tylko że ona wcale nie krzyknęła. I on o tym wiedział, ale właśnie tak to zapamiętał, a właściwie chciał pamiętać. Coś w środku tak mu kazało. Co do tego jednego, czy było to poczucie winy, czy też coś innego, tego nie wiedział i wolał się nie dowiedzieć. Dość, że to się stało. Teraz jedynie powinien zrobić wszystko, by chronić Natalię, bo choć wciąż miała rodziców, którzy mieli dla niej czas, nie zmieniało to faktu, iż musi udowodnić przynajmniej samemu sobie (znowu ten egoizm), że jednak potrafi być odpowiedzialny.

Z czego powinien zrezygnować? Czy rezygnacja z czegokolwiek miała w ogóle sens? Nie może tchórzyć tak jak zrobił to cztery dni po wypadku, kiedy próbował odebrać sobie życie, skacząc z krzesła stojącego przy biurku w jego pokoju. To też był przejaw egoizmu i kolejny przykład braku odpowiedzialności. Na szczęście nie dusił się zbyt długo. Jego ojca tknęło coś i razem z matką wszedł do pokoju w chwilę po tym, jak kopnął krzesło.  Ojciec wiedział, w którym miejscu w pokoju Maciej trzyma scyzoryk, który dostał od niego na siódme urodziny i tym scyzorykiem rozciął pętlę, która zaciskała się na szyi jego syna. Gdy go odcinał, do pokoju wbiegła matka i zaczęła przeraźliwie krzyczeć, i jeszcze przez godzinę ojciec musiał ją uspokajać. Doskonale to wszystko pamiętał. Głupi małolat! Cholerny egoista! Co sobie myślał? Że ucieknie od poczucia winy przenosząc się na tamten świat? Pewnie tak. I pewnie myślał też, że trafi do nieba. Również dlatego przez tydzień chodził do psychiatry. I choć nie wykpił się samobójstwem, to wykpił się od dalszych wizyt.

Egoista!

To nie z powodu przygnębienia skończyły się te wizyty. Przygnębieniem, które istotnie odczuwał, tylko się zasłaniał. Nieodpowiedzialny, tchórzliwy, uparty egoista!  Od tamtej chwili właśnie te słowa najczęściej kołatały mu się w głowie. Wprost trudno mu było uwierzyć, że jeszcze nie zwariował. I mimo wszystkich swoich uczuć siedzi w samochodzie. W maszynie na czterech kołach z silnikiem i kierownicą, a przecież to samochód (choć był inny i nie należał do jego rodziców) zabił jego siostrę. Jak mu nie wstyd! Powinien wysiąść i resztę drogi odbyć na piechotę. Dobrze przynajmniej, że nie nachodziła go ochota, by samemu rzucić się pod koła pędzącego pojazdu. Wtedy znowu poszedłby do piekła.

Egoista!

I znowu to uczucie, ta nagła chęć. Otworzy drzwi i wyskoczy. Przygnębieni i zamyśleni rodzice nawet tego nie zauważą. Nie zwrócą też uwagi na zmianę temperatury wewnątrz pojazdu.

Przesunął się lekko w prawo i chwycił za klamkę. Nikt nie patrzy. Wyskoczy niezauważony. Poczeka, aż jakiś samochód nadjedzie odrobinę za szybko i rzuci się pod koła, wstrzymawszy oddech. Tak właśnie zrobi. Tak będzie najlepiej dla wszystkich. Pozbędą się tego małego, nieodpowiedzialnego szczeniaka, który zabił ich córkę. Wcale nie będą po nim płakać. Bo i po co? Po co chcieć kogoś, kto wyrządził tak wielką krzywdę? Był bezużytecznym, niewdzięcznym wrakiem. Takich to najlepiej od razu powiesić. Już dla nich nie istnieje, więc to, w jaki sposób ich opuści, nie robi żadnej różnicy.

Przesunął lekko dłoń i zaczął naciskać klamkę. Rozejrzał się uważnie po raz ostatni. Czy ojciec ujrzy go w lusterku wstecznym? No tak, to był słaby punkt jego planu, tego nie przewidział. Ale były też pozytywne aspekty, okoliczności działające na jego korzyść. Matka przekrzywiła lekko głowę. Spała. Natalia też. Zresztą ona i tak nic by nie zrobiła, bo i jak? A ojciec? No właśnie, ojciec stanowił problem. Ale na razie milczał, więc chyba było w porządku. Nie mógł jednak wykluczyć, że za chwilę odkryje, co Maciej zamierza. Ale po co dłużej się zastanawiać. Wyskoczy i już.

 Nie!

 Złapał się za głowę 

 Ty egoisto. Naprawdę myślałeś, że taki krok cokolwiek rozwiąże?. Puknij się w ten zasrany łeb!

Właśnie. Nie dość, że egoista, to jeszcze zasraniec. Egoistyczny, nieodpowiedzialny zasraniec. Szczeniak szukający najłatwiejszego rozwiązania. Idiota, który myśli, że aby uciec od problemu, wystarczy ze sobą skończyć. Przecież nawet po śmierci, choćby i nie trafił do piekła (lub czyśćca), to, co dręczyło, dręczyć go będzie nadal. Jego dusza (ty w ogóle masz duszę zasrańcu? Bo o sumieniu nie wspomnę) pozostanie na ziemi, będzie się po niej błąkać do końca świata, gdyż nikt nie przyjdzie jej z pomocą (a spodziewasz się pomocy debilu? Otrzymałeś ją, ale odmówiłeś, egoisto!).

Odmówił, i co z tego? To i tak nic by nie zmieniło (jesteś pewien?; zamknij się idioto, chcesz mi mózg rozsadzić?) Ja tylko z tobą rozmawiam. I co takiego chcesz mi powiedzieć? Że postępuję niewłaściwie? Dobrze to wiem. A płynie z tego jakaś nauka? Przynajmniej się staram. Ty się starasz? Nie bądź śmieszny. WYŁAŹWYŁAŹWYŁAŹ Z MOJEJ GŁOWY! Nie mam zamiaru. Musisz mnie słuchać, czy tego chcesz, czy nie! A ja mówię „Dość!”.

Chwycił klamkę, nacisnął, otworzył drzwi i wyskoczył, wytaczając się na pobocze. Głos umilkł. Chłopiec nawet nie zauważył, kiedy rodzice się przy nim znaleźli. Ujrzał tylko ich twarze i zemdlał. I nieprzytomny, miał przeżyć kolejny koszmar. A te senne powtórki owego strasznego dnia były jeszcze gorsze niż wewnętrzne zmagania z samym sobą, jakie przeżywał na jawie. W ostatnim momencie przytomności wiedział, co go czeka. Żeby tylko mógł się nie obudzić.

Egoista, zdążył pomyśleć. Potem nastąpiła ciemność.

Ciemność ogarnęła jego świat, jego otoczenie, jego samego jako powłokę cielesną i jako duszę, jego myśli, jego wiedzę, jego pamięć i wszystko co istotne z tego, co potrafił w tej chwili zdefiniować. Znalazł się poza światem pełnej świadomości, z dala od świata życia na jawie. Czerń, która pojawiła się w jednej chwili, została zastąpiona chwilą wypadku. To znowu się działo. On znowu nie patrzył, Emilię znowu potrącił samochód i odjechał z dużą prędkością i tak dalej. Ale ten jeden moment, ta chwila tragedii, która na zawsze zmieniła jego życie, nie była końcem koszmaru. Nigdy nie była. To miało się powtórzyć wielokrotnie, setki razy, za każdym kolejnym razem odrobinę szybciej niż poprzednio. To powtarzające się, nie dające się zatrzymać zdarzenie, wpływało na niego niszcząco w stanie nieświadomości i udzielało mu się później na jawie, jeszcze bardziej niż „po tamtej stronie widzenia”, jak to nazwał. Z każdym dniem, a w chwilach takich jak ta szczególnie, było gorzej i zawsze gdy się budził, z krzykiem czy nie, wiedział, że nic mu nie pomoże, że nawet jeśli sam się nie zabije, to do śmierci, jakakolwiek by ona nie była, zbliża się szybkimi krokami. Wiedział to we śnie i wiedział na jawie. Ale nie mógł nic na to poradzić.

- Proszę przysłać karetkę na…

- Nieeee…

- Proszę przysłać karetkę na…

- Nieeee…

- Proszę przysłać karetkę na…

- Nieeee…

-Proszęprzysłaćkaretkęnaproszęprzysłaćkaretkęnaproszęprzysłaćkaretkękaretkękaretkękaret-kęnakaretkęnananananana…

- Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee……

Taki stan rzeczy powtarzał się jeszcze przez godzinę. Nie w rzeczywistości, lecz w przywidzeniu wywołanym zemdleniem. Było gorzej niż dotąd zarówno w rzeczywistości, jak i w każdym śnie od czasu wypadku.  Teraz jednak nagle poczuł coś jeszcze. Nagle zrozumiał, że to (tylko?) sztuczna projekcja,  powtórzenie zdarzenia z tamtego dnia, wiedział, że to już się zdarzyło i zrozumiał, że to musi trwać. Płakał i płakał, Emila nie żyłą i nie było widać ani pogotowia, ani policji.

Wziął ją w ramiona. Byłą od niego młodsza tylko o dwa lata, ale wydawała się niezwykle lekka jak na swój wiek.  Wtedy usłyszał dźwięki syren. Policyjnych czy pogotowia, nieważne. Jej i tak nic już nie mogło uratować. A sprawca wypadku uciekł natychmiast i nie było po nim śladu. Maciej już teraz miał pewność, że nigdy go nie znajdą. Ktokolwiek to był, będzie dalej żył, może nawet bez wyrzutów sumienia, ale jego siostra nie zazna więcej szczęścia, na jakie mogła liczyć będąc członkiem tak szczęśliwej (jak dotąd) i kochającej rodziny. On sam zaś  (egoista) będzie do końca życia żył z poczuciem winy.

Teraz nawet już poza stanem przytomności zdawał sobie z tego sprawę. To, co dodatkowo zaczęło go prócz poczucia winy dręczyć na jawie, zaczęło go dręczyć w sferze, którą rządziła podświadomość. Tylko że w jego przypadku podświadomość zdołała połączyć się ze świadomością. Było więc jeszcze gorzej niż do tej pory, od chwili, gdy zabrakło jego siostry. Stało się, a on nie mógł już nic zrobić. I wiedział, że w przyszłości też nie będzie w stanie. Nie będzie miał odwagi spojrzeć w oczy rodzicom. Nawet zwykłe „przepraszam” zabrzmi strasznie sztucznie.

Jego całe życie legło w gruzach. I życie całej jego rodziny również. A najbardziej cierpieć będzie jego matka, która, jak uważał, Emilię kochała najbardziej. Nigdy nie był na nią zły za to, rozumiał: w końcu Emilia była młodsza, a poza tym mówi się i wiele osób tak twierdzi, że „ci środkowi” mają najgorzej, więc matka starała się, aby jej córka nie odczuwała tego. Co prawda jego kosztem, ale był w stanie zdobyć się na takie poświęcenie. Szkoda tylko, że nie zdobył się na uratowanie jej sprzed kół samochodu. Gdyby to mógł być on, gdyby mógł to cofnąć…ale nie mógł. Zaczął nawet myśleć, że nawet, gdyby zauważył w porę, co się dzieje, to po prostu nie dałby rady. Podążyłby z pomocą, ale nie udałoby mu się.

Spojrzał znowu w to miejsce. Emilia weszła na jezdnię, jadący z bardzo dużą prędkością samochód potrącił ją, on sam obejrzał się, ktoś sięgnął po telefon komórkowy i zadzwonił po pogotowie i policję. Ta scena…teraz był tylko zewnętrznym obserwatorem. Widział siebie, jak podbiega do siostry i bierze ją w ramiona. A wszystko to powtarzało się bez przerwy. Obaj chłopcy - on sam i ten, którego obserwował, rozpłakali się bardzo głośno. I nie mogli przestać. To nie był zwykły płacz. A potem lament. Lecz nie jego lament. Lamentowali wszyscy wokoło, ale bynajmniej nie płakali po jego siostrze. Był to lament oskarżycielski. Wskazywali go palcami i chórem wołali: „To twoja wina! To twoja wina!”. Te trzy słowa płynęły z ich ust bez końca. Nie mogło być inaczej. Przecież na to zasłużył. Mimo to nie potrafił stawić temu czoła i zasłonił oczy, byle tylko ich nie widzieć. Nie widzieć tych wszystkich rąk wyciągniętych oskarżycielsko w jego kierunku. Dźwięk to był mniejszy problem. I tak zbyt wiele bólu w słowach zdążył zaznać od chwili wypadku siostry. Byle tylko ich nie widzieć. Byle stamtąd odejść. Byle zniknąć, zniknąć jak najprędzej.

Wtedy za jego plecami pojawili się rodzice. Byli dotąd w sklepie. Nie mógł uwierzyć, że nie wszedł jeszcze do sklepu, nie pobiegł im powiedzieć, że doznał aż takiego szoku, że doznał bólu tak wielkiego, iż nie był w stanie o tym pomyśleć. Co teraz powie? Jak im się wytłumaczy? Tak myśląc, zaczął powoli obracać się w ich stronę, ale nie odezwał się, nie wymówił nawet sylaby, choćby zwykłego „Ja…”, bo w tym właśnie momencie obudził się. Siedział znowu w samochodzie. Pamiętał, że wyskoczył z niego, licząc, jak idiota i egoista, że tego nie zauważą i że przejedzie go inny samochód, który być może niedługo będzie tędy przejeżdżał, najlepiej z dużą prędkością. Wtedy wszystko skończyłoby się tak samo, jak się rozpoczęło i byłoby po wszystkim. Na to liczył, ale nie przewidział, że jego nowy samobójczy plan nie ma najmniejszych szans na powodzenie. A nawet, gdyby się powiódł, to i tak niczego by to nie rozwiązało.  Rodzicom zaś sprawiłoby jeszcze większy ból.

Miał czas zastanowić się nad swoim postępowaniem. Miał czas wcześniej, będzie miał i teraz. Ucieczka od problemu, zwłaszcza w takiej sytuacji, było najgorszym, co mógł teraz zrobić. Powinien dzielnie przyjąć to, co przyniesie przyszłość, ale bał się w tę przyszłość patrzeć. Jeśli nie potrafił zrobić tego co dobre dla niego, powinien zdobyć się na coś, co będzie dobre dla jego bliskich. Nie wiedział jednak, co to mogłoby być. Jedno było pewne – musiał zacząć żyć. Oczywiście nadal będzie się, zresztą słusznie, zadręczał tym, co się stało, ale nie może sprawić, aby reszta jego dni na tym świecie była taka sama jak ostatnie tygodnie. A skoro tak trudno jest mu wziąć się w garść, to co tu mówić o jakiejkolwiek przyszłości? Jeśli zaś uznać, że każdą chwilę, tę obecną i każdą kolejną będzie brał za teraźniejszość, to teraźniejszość też nie miała sensu. Nie wie, jak zapanować nad rozszarpującymi go emocjami, nieważne więc, czym żyje. A to co było przed wypadkiem? Czy miało sens przypominać sobie o tym? Te szczęśliwe osiem lat, które przeżyli w pięcioro, każdy dzień, aż do tamtej tragicznej chwili? Czy dawna pełnia szczęścia rodzinnego, utracona, ta, która już nie wróci, była warta wspomnień?

Ile jeszcze pytań będzie musiał sobie zadać, jak wiele przemyśleć, by uzyskać satysfakcjonującą odpowiedź i czy coś dobrego z tego wyniknie – nie wiedział. Z pewnością dużo jeszcze przecierpi i bardzo mało prawdopodobne było, że nie spróbuje znowu pozbawić się tego, co najcenniejsze. I tu raz jeszcze wróciła do niego kwestia przeprowadzki. By  odzyskał spokój duszy, rodzice podjęli decyzję, nie zdając sobie sprawy, że zmiana otoczenia i tak niczego nie załatwi. Cierpiał w Warszawie, więc cierpieć będzie i w nowym domu na wsi. Stan ducha nie zależy od miejsca zamieszkania – tego jednego był pewien całkowicie.

Gdy się obudził, był znowu w aucie. I znów usłyszał ten głos.

Widzę, ze naprawdę nie chcesz, aby coś się zmieniło na lepsze? No nie, znowu ty? A co myślałeś, że tak po prostu cię zostawię? Naiwniak! Czego znowu chcesz? Czy nie widzisz, że poprzez swój pesymizm balansujesz na granicy fatalizmu i jednocześnie przejawia się w ten sposób twój egoizm? Może i tak, ale nic z tym nie zrobię. Jesteś uparty albo głupi. Albo i jedno i drugie. Chyba nie chcesz tak dalej żyć? Nie chcę, ale tak już będzie, to proste. Wcale nie. Po prostu nie potrafisz w siebie uwierzyć, tak głęboko tkwisz w poczuciu winy. Wiem, że w siebie nie wierzę. Bo nie mam po co. Wraz ze śmiercią Emilii umarła część mnie. Jestem już prawie martwy. Jeśli chcesz dalej tak się kłócić, to daruj sobie, bo nic nie osiągniesz.

Głos zniknął jak na zawołanie. Maciej wypuścił z ulgą powietrze. Rozejrzał się. Nikt w aucie niczego nie zauważył. Rodzice pogrążeni byli w rozmowie, a jego siostrzyczka spała beztrosko w foteliku. Mała, niewinna istotka. Nie miała pojęcia, co się wokół niej działo. Nie będzie pamiętać swojej siostry ani poprzedniego domu, ją czeka szczęśliwe życie. On jednak sam sobie spaprał dalszą egzystencję na tym świecie w tamtej jednej chwili i już tego nie cofnie.

Egoista!

Nie mógł już tego znieść. Zaczynał się nawet zastanawiać, czy naprawdę jest istotą ludzką. Nie miał przecież wystarczająco dobrego argumentu, który mógłby przedstawić na dowód swojego człowieczeństwa. Ale przecież urodziła go jego matka. A ona by go nigdy nie okłamała. Wszystko wiązało się z tamtym feralnym dniem i chyba prawie każda rzecz, która mu się przydarzy i każde wydarzenie z jego życia, które sobie przypomni, będzie przywodziła na myśl tamtą okropną chwilę. I wszystko zawsze będzie się sprowadzało do jego egoizmu. Nigdy się od tego nie uwolni. Nie ma szans i tyle. W tej chwili ważne było jedynie, niemal modlił się, aby głos w jego głowie, ten przychodzący znikąd intruz, znów się nie zjawił. Z tym głosem nie mógł nic zrobić. I choć z jego słów wynikało, że chce mu pomóc, to jeszcze bardziej go przygnębiał. Cokolwiek to było, lepiej niech trzyma się z dala od niego, bo tylko pogarsza sytuację, a on tak naprawdę nie chciał, by było gorzej. Jego próby samobójcze, teraz to już wiedział, były egoistycznym wyrazem wołania o pomoc. Jak na razie jednak takiej pomocy nie otrzymał. Przeprowadzki nie uznawał nawet za jej małą namiastkę. Zmiana otoczenia nie pozwoli mu nawet odrobinę odetchnąć. O ukojeniu mógł tylko zapomnieć. Nie zasługiwał na ukojenie. Ani na wybaczenie, choć rodzice mu wybaczyli, a nawet twierdzili, choć nie powiedzieli tego wprost, że nie mają mu czego wybaczać. „To nie twoja wina”. Tak wtedy powiedzieli, ale do niego to nie dotarło, nie chciał w to uwierzyć. I nie mógł. Bo przecież była to jego wina. Nie musieli mówić mu, że tak nie jest, choćby może naprawdę tak uważali. A tłumaczenie, że mając dziewięć lat nie można przewidzieć takiej sytuacji, jest po prostu śmieszne. Nie zamierzał im tego wytykać, zresztą jak by mógł? Kiedy dotrą  na miejsce  i wysiądą, nawet nie spojrzy im w oczy. Nie ośmieli się. A już na pewno nie po dzisiejszym wybryku. Jeśli to zrobi, przynajmniej sam siebie będzie musiał uznać za zuchwalca. Czy coś mogło go skłonić do tego, że wcale tak nie będzie, że jego wyrzuty sumienia (że o sumieniu nie wspomnę – mówił ten głos) nie istnieją, może więc rzeczywiście tylko myślał że je ma (i był to przejaw egoizmu), i że  są nadmierne?  Niewykluczone, że takie myślenie może go tylko doszczętnie wyniszczyć. Jeden wewnętrzny głos kazał mu ze sobą skończyć i doprowadzał go równocześnie niemal  do depresji, zaś drugi, który pojawił się ostatnio, chciał pomóc, a tylko szkodził. Oby gdzieś był jeszcze trzeci głos, który skieruje go na właściwą drogę. Gdyby mógł go usłyszeć, może zrozumiałby, co ma robić. Nie łudź się, nie zjawi się żaden nowy głos. Pamiętaj, że musisz tylko uwierzyć w siebie.

Znowu usłyszał głos numer dwa. Tym razem jednak zniknął równie szybko, jak się pojawił, a to już coś. Może tym razem da mu spokój. Tymczasem jego rodzice nie odezwali się do niego ani słowem.

Nie było dla niego żadnej nadziei. Nawet kiedy umrze, nie zazna spokoju. Po tym, co ostatnio narozrabiał, do Nieba na pewno nie pójdzie. I to nie były myśli podszyte egoizmem, ale fakt. Trzeba się z tym pogodzić, Maciejku - Beznadziejku (od chwili wypadku było to jedno z przezwisk, które nadał samemu sobie). Do innych należały Maciek – Dupaciek, Maciek – Gównaciek, czy Maciulek – Ciulek, a było tego jeszcze więcej, każdy następny zaś był jeszcze bardziej bezlitosny i wulgarny niż poprzednie. Kolejny sposób zadawania sobie bólu i jeszcze jeden na karanie samego siebie. Stanowił on jak zawszę maskę kryjącą – od tamtego tragicznego dnia – jedno. Egoizm rzecz jasna. Zadawaj sobie ból w taki czy inny sposób, a na pewno zapomnisz z czasem o tym, co zrobiłeś.

Chciał się pozbyć tamtych głosów, ale zaraz zrozumiał, że nie da rady. Usłyszał kolejny, który był tak wyraźny. Zyskał pewność, że teraz może być już tylko gorzej. Jeszcze przed chwilą, choć nie mógł tego wiedzieć na sto procent, jego podświadomość podpowiadała mu, że może mieć na powrót do normalności szansę, choć bardzo małą. Jednak teraz najprawdopodobniej i podświadomość odrzuciła taką możliwość. Zawiodły go nawet najgłębsze zakamarki jego umysłu, czyli tego, na czym powinien polegać najbardziej. Wiedział to, ale z drugiej strony jak na to wpadał? Czy wymyślanie takich rzeczy nie jest kolejnym przejawem egoizmu, czyli tego, czym zawsze brzydził się najbardziej? Pogubił się w tym wszystkim, już prawie wariował. Na sto procent zbliżał się wielkimi krokami do depresji. Może nawet większymi, niż mógł przypuszczać.

Przestań przynudzać i znajdź jak najszybciej skuteczny sposób na odwalenie kity.

Pierwszy głos wrócił. Ten gorszy.

Na co czekasz? Wymyśl coś i ukatrup się w pierwszej dogodnej chwili. Daj mi spokój! Zabij się jakoś, wiem, że tego chcesz. Nie zaprzeczaj. Nie chcę! Nie mogę! To nie w porządku. Nie w porządku? Wobec kogo? Twoich rodziców? Twojej martwej siostruni? Liczysz się tylko ty. Nieprawda, muszę żyć, dam sobie z tym radę. Jakoś. Nie wyglądasz na przekonanego. Sam przecież przyznałeś, że stałeś się egoistą. A egoiści nie mają prawa żyć. Kto ci naopowiadał tych bredni? Ja tu zadaję pytania! I ja mówię, co masz robić, a czego nie. Ty masz mnie tylko słuchać! Robić to, co każę! Masz się zabić jak najszybciej!

Głos odszedł. I całe szczęście, bo jeszcze chwila i by go przekonał. Wiedział jednak, że i tak jeszcze co najmniej raz targnie się na swoje życie. Prędzej czy później, czy będzie tego chciał, czy nie. Ten głos w jednym miał rację – był egoistą. Ciągle to sobie powtarzał. Czuł po temu jakąś nieodpartą potrzebę. Umartwiał się? Nie. Ale skoro był swojego egoizmu świadomy, to po co było bez przerwy samemu sobie o tym przypominać, powtarzać jak mantrę?   

Tak naprawdę wcale nie chciał znać odpowiedzi na te pytania. Nie chciał ich sobie w ogóle zadawać. Nie mógł jednak tego nie robić po tym, co się stało. To by było jak uznanie, iż nie ponosił odpowiedzialności za to, co się stało. Każdy dzień od tamtej chwili był koszmarem. I tak powinno być, to było jasne. Inaczej z nim, jako z człowiekiem, byłoby naprawdę źle. Ale przecież i tak było naprawdę źle. Nie chciał tak myśleć, w ogóle nie chciał o tym myśleć, nie potrafił jednak. Weź w końcu odpowiedzialność za swoje czyny, za samego siebie, chłopie. Nie wykręcaj się, bez wymówek i prób samobójczych. Jasne? Tak, jasne. Ale nie potrafię, wiec tego nie zrobię

Wciąż bijąc się z myślami, ponownie zapadł w sen.

Tym razem sen był inny. Jakby przyjemniejszy, jednak nie do końca. Stał z piłką do gry w piłkę nożną na placu zabaw przed swoim dawnym domem. Myślał, że jest z nim Emilia, ale ty było tylko złudzenie. Bo była tam i nie była. Nie widział jej, ale słyszał  jej głos, lecz nie mógł też za nią podążyć. Coś go trzymało w tym jednym miejscu. Wyciągnął rękę w kierunku, z którego dobiegał głos jego siostry. „Gdzie jesteś?!”, krzyknął. Usłyszał: „Jestem tutaj!”. Nie mógł jednak nic zrobić. Doskonale wiedział, czemu jej nie znajdzie. Nie znajdzie jej, bo ona nie żyła. Nie żyła, choć przed chwilą stała na placu zabaw i nigdzie się nie ruszała. Obserwowali ją całą trójką. On i jego rodzice. Nikt nie mógł jej stamtąd zabrać, zauważyliby to. A on wciąż słyszał jej głos. I wciąż powtarzał: „Gdzie jesteś?”. Odpowiedź zawsze brzmiała tak samo. Nie można było mieć wątpliwości, skąd pochodzi, ale o ruszeniu się z miejsca nie było mowy. Tkwił w miejscu z tą głupią piłką i nie mógł jej wypuścić z rąk. Zupełnie jakby skamieniał. Coś go tu trzymało. Skoro ona nie żyła to nie mógł jej sprowadzić, ale czemu nie mógł pójść choć kawałek, aby ją ujrzeć?

Nie wiedział dlaczego,  ale nagle spojrzał na zegarek. Coś mu się nie zgadzało, nie wiedział jednak, co. Po chwili zrozumiał. Na swoim elektronicznym zegarku, który wyświetlał również datę, wyczytał, że jest dzień przed wypadkiem jego siostry, a właśnie tego dnia rzucali do siebie piłkę. Jej brak obecności stał się zagadką, którą musiał rozwiązać. Błędny tok rozumowania – to jako pierwsze przyszło mu do głowy. Przecież zegarek mógł wskazywać złą datę. Nie mógł jednak tego sprawdzić, bo jedyny drukowany kalendarz wisiał u nich w domu na ścianie kuchennej, a on tkwił tu, jakby wrósł w ziemię. Próbował się ruszyć, jednak na nic się to nie zdało. Im bardziej się starał, tym bardziej bolały go nogi, a wkrótce ból przeszedł na ręce. Uznał, że lepiej pozostać w takiej pozycji, zanim naprawdę zrobi sobie krzywdę. Może Emilia jednak naprawdę nie żyła, a to była kara, która spotkała go za to, że jej nie upilnował.

Nie myśl o tym, skoncentruj się, spróbuj dociec prawdy. Myśl…w przypływie nagłego olśnienia wyrwał sobie włos głowy. Zabolało. Przyjrzał mu się uważnie. Włos miał kolor ciemnoblond. A więc Emilia żyła. Tylko gdzie się podziała?

Tak myśląc, obudził się. Wciąż siedział w samochodzie. I wciąż wiedział, że ponosi winę  za śmierć siostry. Zapłakał. Głośno, ale ta tyle spokojnie, że rodzice się nie obejrzeli. Obrócił się w lewo i spojrzał na Natalię. Spała, niczego nieświadoma. Jej brat i rodzice (każde na swój sposób) przeżywali żałobę, a ona nie miała o niczym pojęcia. Była co prawda na pogrzebie, ale nic z tej ceremonii nie rozumiała. Gdyby się teraz obudziła i spojrzała na niego, ujrzałaby swojego brata (tyle już wiedziała). Nie pojęłaby jednak tego, co właśnie się z jej bratem dzieje, czemu jego twarz wygląda inaczej. Sama nigdy nie płakała, poza chwilą narodzin, co stanowiło bardzo rzadki przypadek. Ponadto czarne włosy zaczęły jej wyrastać szybko, a to też należało do rzadkości. Odkąd Maciej pamiętał, zastanawiał się nad wieloma podobnymi szczegółami z życia najbliższej i dalszej rodziny. Z obecnej perspektywy wydawało się to na tyle sensowne, że na krótkie chwile odrywało go od cierpienia, które przeżywał. Nie znaczyło to jednak, iż zatopiwszy się w takich rozmyślaniach, zapomni o tym, co zrobił. A starał się i zawsze wnioskował z tego tylko jedno: że jest egoistą. Nie znajdywał żadnego sposobu, aby przestać to sobie wytykać i doprowadzać się tym samym do szaleństwa, w którym już i tak się pogrążył. O czymkolwiek od tamtej chwili nie myślał, nie wynikało z tego myślenia nic dobrego, tylko kolejne cierpienie i złość na samego siebie. Na dodatek nie potrafił się z tego zwierzyć rodzicom, bał się ich samych, bał się ich reakcji. I nie odezwie się do nich, skoro zdecydował już, że już nigdy na nich nie spojrzy. Wypowiedzenie choćby „Ja”, „Mamo”, czy innego równie prostego słowa nie przejdzie mu przez gardło, nie ma prawa się tak stać. Gdyby tak się stało, zdarzyłby się cud. A cudów nie ma, w każdym znaczeniu tego słowa, bez wątpienia. Gdyby tylko był w stanie, wdałby się w dyskusję z tym, kto powiedziałby, że jest inaczej. Ale z jego toku wynikało pośrednio, że Bóg nie istnieje, czyli że dla niego nie ma już nadziei. Brak nadziei był ostatnią rzeczą, jakiej pragnął. Staczał się na sam dół z szybkością wody z Niagary. Nie masz kłopotu, przyczyń się do śmierci siostry, czy nie do tego wszystko się sprowadzało? Nie, nie wolno ci nawet tak myśleć, natychmiast przestań.

Spoliczkował się dwukrotnie, jednak jego rodzice tego nie zauważyli. Byli pogrążeni w rozmowie. Maciej odniósł wrażenie, iż wcale nie odczuwają bólu po stracie córki.

Co ty mówisz?! Przestań, przestań natychmiast!

Krzycząc tak na siebie, ponownie zapadł w sen. Ledwie jednak zasnął, zawołał sam do siebie: NIE! MUSISZ SIĘ OBUDZIĆ!

Musiał się obudzić, jeśli nie chciał śnić kolejnego koszmaru. Musi pozostać przytomny do nocy, kiedy położy się w swoim nowym łóżku. Inaczej całkiem oszaleje, zanim dojadą na miejsce. No już, obudź się! Obudź się, nim cokolwiek zobaczysz w tym śnie! Szybciej! I nie słuchaj żadnych innych głosów. Obudź się natychmiast! Jeszcze nie dotarłeś do strefy marzeń sennych, więc masz krótką chwilę na to, aby się wycofać. Wiesz, jak szybko ostatnio wchodziłeś w fazę REM, więc się pospiesz! Obudź się. No obudź! Teraz albo nigdy! Obudź się, słyszysz?!

Otworzył oczy i zobaczył, że szczypie się w przedramię. Zwolnił uścisk i ułożył rękę wzdłuż boku. Teraz tylko nie zasnąć. Rób wszystko, aby nie zasnąć. I nie słuchaj tych głosów, jeśli się pojawią. W chwili próby samobójczej postawiłeś na szali swoje życie i musisz się z tego wycofać. Jeśli nie potrafisz, nie przyznawaj się do tego przed sobą. Przynajmniej udawaj.

Gdy w końcu zajechali na miejsce, było wpół do czwartej po południu. Przez ostatnie dwie i pół godziny drogi nie zasnął. Odetchnął z ulgą, że uniknął najgorszego. W trakcie reszty podróży poprosił mamę na migi o kanapkę oraz puszkę z Coca-Colą. Kanapkę zjadł szybko, a Colę wypił jednym haustem. I to go utrzymało na nogach. Jednak w samochodzie spędził jeszcze kwadrans. Samochód nie znajdował się w ruchu, więc wytoczenie się z niego nie groziło żadnym poważnym niebezpieczeństwem. Uspokoił się i powoli wysiadł. Poszedł na tył pojazdu i zobaczył, że bagażnik jest już opróżniony. Nawet nie zauważył, kiedy rodzice wyjmowali z niego to, co tam wcześniej włożyli. Powoli przeszedł do przodu i otworzył drzwi od strony pasażera, po czym otworzył schowek. Tam też już było pusto. Nie wiedział też czemu (choć może tylko mu się wydawało) auto było czystsze niż w momencie, w którym wyruszyli. Zamknął schowek i drzwi, po czym ruszył powolnym krokiem w stronę frontowych drzwi.

Zatrzymał się jednak, po czym zawrócił i doszedłszy do samochodu, przeszedł jeszcze dziesięć kroków i odwrócił się. Spojrzał na dom. Był to drewniany, jednopiętrowy budynek z pomalowanym na zielono, spadzistym dachem. Z pewnością został wyremontowany niedawno. Przekonywał się o tym z każdą chwilą, jak tylko zbliżał się do budynku. Gdy dotarł na miejsce, uderzył lekko w balustradę ganku. Ani drgnęła. Solidna robota, pomyślał. Wszedł po trzech schodkach. Ganek był pusty, nie stały na nim żadne stoły, ani krzesła. Miejsce przeznaczone na zawieszenie doniczki również pozostawało nagie. Nacisnął klamkę od drzwi, nie wszedł jednak do środka. Patrzył…na co patrzył? Sam nie wiedział. W środku było pusto, ani śladu po poprzednich właścicielach. Wszystko, co obejmował wzrokiem było idealnie czyste. W końcu otworzył drzwi na oścież i stanął w progu. Postąpił jeden krok. Gołe, białe ściany, otwarta przestrzeń, taka duża i pusta. Bardzo niepokojąca. Otwarte drzwi do następnych pomieszczeń. Gdzie następnie się udać? Do kuchni? Do pokoju dziennego? A może, nie oglądając się, od razu na górę, obejrzeć swój nowy pokój?

Nie mogąc się zdecydować, stał nadal w progu. Ale to było coś więcej. Poczuł, że po prostu nie może się ruszyć. Coś go powstrzymywało. Co to było? Strach. Obawa, że w środku, będzie inaczej, niż być powinno? A jak być powinno? Skąd miał to wiedzieć?

Nie! Nie mogę tu zostać! Muszę stąd uciekać i to natychmiast. Dojdę do szosy i złapię pierwszy samochód, którego kierowca się zatrzyma. Na pewno będzie jechał do Warszawy.

Do Warszawy, akurat. Co ci strzeliło do głowy, egoisto? Idź dalej i poszukaj swojego pokoju. Usiądź i uspokój się.

Do kolacji zostało jeszcze kilka godzin.

Ten jeden raz gotów był zgodzić się z tym, bądź co bądź, bardziej przyjaznym głosem. Zawrócił do samochodu i z już otwartego bagażnika wyjął swój plecak i sporą torbę podróżną. Teraz mógł zrobić przynajmniej tyle. Przez dłuższą chwilę myślał jedynie, żeby znaleźć swój pokój. Rodzice powiedzieli mu, że znajduje się na górze i wychodzi na drugą stronę. Nagle jednak zauważył, że się do niego nie odzywają, nie pytają „Jak się czujesz?”, czy „Jak ci się podoba twój nowy dom”. Nie odzywali się do niego, nawet na niego nie spojrzeli. Co ciekawe, nie patrzyli również na siebie; nie wymienili między sobą nawet jednego słowa. Czyżby żałoba pogorszyła ich stosunki aż tak bardzo? Miał nadzieję, że nie.

Nie odzywając się, poszedł powoli na górę poszukać swojego pokoju. Postanowił, że z domem bardziej szczegółowo zapozna się następnego dnia. Chciał wypakować jak najwięcej, nim zje kolację. Liczył też, że zakończy rozpakowywanie jeszcze przed snem.

Snem…rodzice powiedzieli mu kiedyś, że sen z pierwszej nocy w nowym miejscu się sprawdza. Oby ten sen był dobry, pomyślał, ale był pewien, że i tak przyśni mu się ten sam koszmar. Skoro tak, to wolał już nie spać wcale. Ale brak snu skraca życie.

To dobry pomysł dzieciaku, wykończ się bezsennością. Wygląda na to, że znalazłeś dobry sposób na odebranie sobie życia. Powodzenia życzę.

Zanim Maciej zdążył zaprotestować, głos zniknął. Znalazłszy w końcu swój pokój, który, jak każdy na piętrze był już umeblowany i czysty, zabrał się do roboty i dziwił się samemu sobie. W życiu by nie pomyślał, że potrafi pracować tak szybko i systematycznie. Udało mu się uporządkować wszystko jeszcze przed kolacją. Nie musiał nawet ścielić łóżka. Oby mógł spokojnie porozmawiać z rodzicami przy stole. Przecież trzeba od czegoś zacząć i to on powinien wyjść z inicjatywą odbudowania więzi rodzinnych, która być może się rozpadała?

Otworzył oczy i obrócił głowę w lewo. Leżał na łóżku w piżamie, a na zegarku stojącym przy łóżku wyświetlała się godzina 8:00. Nie mógł uwierzyć. Z pamięci wyleciało mu blisko szesnaście i pół godziny życia. Nie miał pojęcia, jak to mogło się stać i czy ma się tym jakoś specjalnie przejmować. Tak czy inaczej wiedział, że powinien się czym prędzej przebrać i zejść na śniadanie.

Nie było to jednak takie proste. To zajmie mu dużo czasu. Od pierwszego dnia po śmierci Natalii zawsze miał na sobie skarpetki,  a gdy je przebierał wieczorem i rano, zbierało mu się na wymioty. Na dłoniach nosił białe, gumowe rękawiczki, które zdejmował tylko do mycia rąk. Powyżej pasa koszula z długim rękawem, nigdy na guziki, ani na zamek. Takie ubieranie się uznał za konieczne, gdyż od tamtej chwili wstydził się własnego ciała.

Usiadł, schował głowę w dłoniach i zapłakał. Tak jak na pogrzebie. Nie, nie zejdzie na dół. Nie może. Nie wolno mu. Nie spojrzy w oczy rodzicom, nie powie ani słowa. Wczorajsza rozmowa okazała się katastrofą. To nie była rozmowa, bo oni mówili do niego, a on im nie odpowiadał. Wbrew pierwotnym intencjom, poczuł, że nie jest godny wypowiedzenia choćby jednego słowa, nawet jednej sylaby. W czyjejkolwiek obecności trzymał głowę spuszczoną. Lepiej już zostać w tym pokoju i umrzeć z głodu.

Jesteś egoistą! ZAMKNIJ SIĘ! To ty milcz i słuchaj! Przebierzesz się, pójdziesz do łazienki, umyjesz zęby, a potem zejdziesz na dół i zjesz śniadanie! Zrozumiano?!

Głos znikł równie szybko jak się pojawił. Nie odezwał się więcej, ba, nawet nie wciągnął chłopca w dyskusję. Po prostu wydał rozkaz i teraz, gdy zamilkł, Maciej musiał zdecydować, co dalej. Płakał jeszcze dłuższą chwilę, po czym odsunął dłonie od głowy. Otarł oczy szybkim ruchem i spojrzał na budzik. Była 8:06. Jego rozpaczliwe jęki trwały pięć minut, a wydawało mu się, że od chwili przebudzenia minęło co najmniej pół godziny. Podniósł się i szybko przeciągnął. Założył mokasynowe kapcie i wolnym krokiem udał się w stronę łazienki. Każdy krok był jak wieczność. Jak się okazało, łazienka znajdowała się dziesięć metrów w lewo od pokoju, jednak dla niego była bardzo daleko. Myślał, że w ogóle do niej nie dojdzie.

Krok za krokiem.

Nawet nie zauważył, kiedy otworzył drzwi i przekroczył próg. Podszedł do lustra i przejrzał się w nim. Jednak z drugiej strony spoglądał na niego ktoś zupełnie inny. Wyglądał tak samo, ale z pewnością nie patrzył na swoje rzeczywiste „ja” tak, jak prawdziwy Maciej, który przyglądał się swojemu odbiciu. Widział wściekłość w tej twarzy. Robienie mu wyrzutów, chęć sprawienia, by poczuł się gorzej (o ile to było możliwe). Jeszcze nigdy w życiu go coś takiego nie spotkało. Odwrócił głowę i zamknął oczy najmocniej jak potrafił, a nawet bezwiednie zacisnął pięści. Ale ile mógł tak wytrzymać? Przecież nie będzie posługiwał się szczoteczką do zębów w takiej pozycji.

Chciał odwrócić się i uciec. Byle nie stać tak i nie patrzeć na swoje własne, robiące mu wyrzuty lustrzane odbicie. Wiedział jednak, że to nic nie da. Ucieczka przed odbiciem nie sprawi, że ucieknie przed prawdą.

Zmusił się do uchwycenia szczoteczki i powolnego przesuwania jej po szkliwie zębowym. Zrobił to najszybciej, jak się dało, po czym wypluł to, co miał w ustach, przepłukał je i umył szczoteczkę. Nie czuł się na siłach, by schować jej do szafki. Odwrócił się i popędził z powrotem do pokoju. Przebrał się w czterdzieści pięć sekund, ani chwili nie przyglądając się, jak zakłada poszczególne części garderoby. Na szczęście nie musiał niczego poprawiać. Chcąc wszystko załatwić jak najszybciej, posłał łóżko w minutę, jednak nie zbiegł na dół od razu. Powoli powlókł się po schodach, trzymając się poręczy. Dobrze, że była solidna, inaczej pewnie by spadł, choć do końca sam nie wiedział, czy naprawdę tego nie chciał.

Tchórz!

ZAMKNIJ SIĘ!

Jak sobie chcesz.

Zszedł na dół w pół minuty, choć i to wydało mu się wiecznością. Ile jeszcze będzie musiał się tak męczyć? Tego nie wiedział i nie chciał wiedzieć. Teraz musi zjeść śniadanie byle prędzej i nie patrzeć rodzicom w oczy, po czym wrócić na górę i zamknąć się w swoim pokoju. Przemógł się jednak i ruszył w stronę jadalni. Gdy zobaczył siedzących już przy stole rodziców, zatrzymał się. Nie był pewien, czy da radę iść dalej. Jego rozmyślania znów zostały przerwane, jednak nie przez żaden z głosów w jego głowie, ale przez matkę, która odwróciła się, powiedziała „Dzień dobry, kochanie” i poprosiła, by usiadł przy stole. Z lekkim ociąganiem, ruszył i zajął jedno z dwóch wolnych miejsc.

Gdy skończyli jeść, wiedział że to już. Że nadszedł ten moment. Nie mógł dłużej czekać. Jednak nie wspomniał ani słowem o siostrze.

- Jaki właściwie mamy dzisiaj dzień? – Spytał. Rodzice popatrzyli na niego zdziwionym wzrokiem. Ostatecznie jednak matka odpowiedziała, że jest sobota, więc ma cały weekend przed pójściem do nowej szkoły.

Nowa szkoła…czemu wcześniej o tym nie pomyślał? Skoro miał takie problemy z sobą samym to zwykła niepewność co do tego, jak go przyjmą tutejsi uczniowie, była jeszcze większa. Kolejny przykład na to, że radykalne zmiany w życiu codziennym mogą wpływać na człowieka tylko negatywnie. A przynajmniej tak działo się w jego przypadku.

Egoista!

Zgadza się – usłyszał znów w głowie swojego doradcę. – Jesteś egoistą. Wciąż przyznajesz to przed samym sobą. Więc bądź tak miły i zrób coś ze sobą, by inni nie widzieli cię takim, jakim ty cały czas siebie widzisz.

- NIE, JUŻ DOŚĆ! – Wrzasnął, zrywając się z krzesła przewracając je. Odwrócił się i podbiegł do kanapy, na którą natychmiast się rzucił i zaczął tłuc pięściami, wydając nieartykułowane dźwięki. Holiccy natychmiast podbiegli do syna, na co siedząca w kącie pokoju, bawiąca się grzechotką Natalia, zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi. Spróbowali przewrócić go na plecy. Udało się w końcu, po dziesięciu minutach. Ojciec trzymał go za stopy i przyciskał do łóżka, matka zaś zaprzestała prób ze słowem „kochanie” i temu podobnych, za to chwyciła jedną dłoń swoją dłonią, drugą zaś spoliczkowała go. Podziałało.

- Dlaczego? – jęknął Maciej. W jego głosie słychać było okropny żal, a tymczasem Holicka już w chwili uderzania pożałowała tego, co zrobiła. Mimo wszystko jej syn zaczął się powoli uspokajać. Gdy ojciec puścił jego stopy, usiadł powoli na kanapie. Już miał usłyszeć przeprosiny, ale nim to nastąpiło, sam przeprosił. Był dla ojca i matki ciężarem i musiał się otrząsnąć z tego czym prędzej. Jeśli teraz mu się nie uda, nie zrobi tego już nigdy. Wstał spokojnie i spytał, czy może iść pozwiedzać dom. Rodzice natychmiast wyrazili zgodę. Ojciec chciał dodać jeszcze jakieś słowo ostrzeżenia, ale natychmiast uznał, że to by tylko pogorszyło sprawę, więc nic nie powiedział.

Maciej ruszył najpierw na górę. Wczoraj do każdego ze znajdujących się tam pomieszczeń zajrzał pobieżnie, teraz zaś postanowił je obejrzeć dokładnie. Żaden jednak nie przedstawiał sobą niczego ciekawego. W większości były to łóżka i rzeczy z ich domu w mieście. Na parterze również nie znalazł nic, co mogłoby go zainteresować. Strych postanowił zostawić sobie na koniec, pozostała więc piwnica. Tutaj nie było niczego z ich domu. Jakieś szpargały, pudła, puszki z konserwami. Najbardziej jednak rzucał się w oczy przykurzony jak wszystko inne, stary, duży, szpulowy magnetofon. Stał na równie zakurzonym biurku, dokładnie pośrodku pomieszczenia. Do biurka przymocowana była stara lampa, co oznaczało, że Maciej przeoczył włącznik światła. Cofnął się schodami na górę i po dłuższej chwili wymacał poszukiwany przedmiot. Światło zapaliło się niemal natychmiast, a chłopiec, chcąc jak najszybciej zaspokoić swoją ciekawość, zszedł na dół. Gdy był u celu, światło zgasło, ale na szczęście udało mu się odnaleźć pstryczek od lampy i nacisnąć. Żarówka, choć pewnie dość stara, świeciła mocnym światłem.

Spojrzał ponownie na szpulowy magnetofon. Jego kolega miał taki po babci. Nagrywali się na niego dla zabawy. Teraz, nie chcąc za bardzo wybiegać myślą w przyszłość, Maciej postanowił sprawdzić, co jest na taśmie. A musiało coś być, ponieważ nie była ona przewinięta do początku. Przewinął więc i czekał dłuższą chwilę. Stara technologia, niestety. W końcu przewijanie skończyło się i zaczęło odtwarzanie. Słowa, które padły, przeraziły chłopca tak bardzo, że na trochę zapomniał o swoich problemach. Mówił dorosły mężczyzna, a jego intencje nie były dobre. Miał co do tego pewność od początku. Słowa te, wypowiadane po cichu i powoli były koszmarem, który wwiercał się w głąb ciała.

 

Dzień pierwszy,

 

Długo o tym myślałem i już wiem. Chcę nieśmiertelności, pragnę nieśmiertelności i wiem, że jeśli odkryję prawdę o Nim, osiągnę ją. To moja szansa, tylko moja. Mam gdzieś żonę i córkę. Ich to nie dotyczy. Ja chcę żyć wiecznie. I będę żyć wiecznie. Osiągnę to, jak tylko On pozwoli mi zbliżyć się do siebie albo On się do mnie zbliży. Chcę być nieśmiertelny. Wreszcie dostanę to, co mi należne. Dość mam myślenia, zabieram się do pracy.

 

Oddech Macieja przyspieszył. Chłopiec słyszał już kiedyś o kwestii pragnienia nieśmiertelności, ale nie sądził, że kiedyś sam wysłucha takiej historii. To potworne chcieć czegoś takiego. To równie złe, jak samobójstwo, które dwa razy próbował popełnić, a może coś jeszcze gorszego. Człowiek, który tu mieszkał, był niespełna rozumu. Jak można chcieć takiej rzeczy. I ignorować przy tym rodzinę? Czuł, że powinien wyjść jak najszybciej z tego ciemnego miejsca, ale ciekawość zwyciężyła.

 

Dzień drugi,

  

Mam szanse go odnaleźć. Albo on odnajdzie mnie. Będę tu na niego czekał. On da mi nieśmiertelność, a ja dam mu coś w zamian. Zrobi to dla mnie, jestem tego pewien. Mam coś, czego on nie ma, czuję to. Spotkanie z nim jest tylko kwestią czasu.

 

Maciej poczuł się jeszcze gorzej. Złapał się za głowę. Jak tak można? Jeśli dobrze rozumiał, to właściciel głosu, którego słuchał, chciał zawrzeć pakt z diabłem. Ale przecież diabeł odbiera dusze, nie daje nieśmiertelności. Musiał się dowiedzieć więcej, więc znów włączył odtwarzanie.

 

Dzień trzeci,

 

Nie ma go tu. Jest gdzie indziej. Przyjdzie jednak do mnie, prędzej czy później. Ja już czekam. Zamknąłem się tu i czekam na niego. Bo przyjdzie do mnie. On ma to, czego ja chcę, a ja mam to, czego on chce. Czekam na ciebie, przyjdź do mnie.

 

    Holicki otarł pot z czoła. Kim lub czym musi być to coś, do czego osoba, która nagrała tę taśmę, tak mówiła. To było niezłe zuchwalstwo. Coś mu jednak kazało słuchać dalej.

 

Dzień czwarty,

 

Jest bliżej, z pewnością. To właśnie o nim cały czas mówię. Pragnę tego, co on mi może dać. Może mi to dać, bo nie jest stąd. A ja dam mu coś, co nie jest z jego świata. Uczciwa wymiana, na pewno się dogadamy. Czekam.

 

Zamiast się bać, Maciej zaczął się intensywniej zastanawiać, kogo lub co mógł mieć namyśli autor nagrania. Istotę z innego wymiaru? Wszystko, co usłyszał, na to wskazywało. W końcu dlaczego jego rodzice kupili ten dom tak tanio? Tutaj doszło do tragedii, to pewne.

 

Dzień piąty,

 

Jest blisko, czuję to. Czuję JEGO. To on, na pewno. Nie mam co do tego wątpliwości. Już wkrótce się spotkamy, a ja osiągnę postawiony przed sobą cel.

 

Czy to naprawdę się stało? Chłopiec nie musiał zadawać sobie tego pytania, bo już wiedział. Chciał jednak również poznać zakończenie tej historii. Gotów był przyznać, że historia tego człowieka była zdecydowanie bardziej skomplikowana i tragiczna od tej, która dotknęła jego rodzinę.

 

Dzień szósty,

 

Jestem zadowolony. Już niedługo się z Nim spotkam. Może jeszcze nie dziś, ale spotkam się na pewno. Tak będzie. Ręczę za to głową mojej córki.

 

Maciej potrafił zrozumieć, że ktoś może ignorować swoją rodzinę. To się zdarzało, ale coś takiego? Stawianie na szali życia własnego dziecka?

Puścił taśmę dalej.

 

Dzień siódmy,

 

Coś jest nie tak, wiem to. Przyjdzie tu, będzie już wkrótce. Zbliża się. On się zbliża. Ale czy uda mi się z Nim dogadać? Czyżby był silniejszy, niż przypuszczałem? Mam nadzieję, że nie.

 

W głowie Macieja rysował się prawie całkowicie jasny obraz całości. Nie zastanawiając się dłużej, odtworzył dalszą część nagrania.

 

Dzień ósmy,

 

Wydaje mi się, że coś zrobiłem nie tak. Czy popełniłem gdzieś błąd? Czy przywoływałem go w niewłaściwy sposób? Idzie tu, ale jestem prawie pewien, że to spotkanie będzie wyglądać inaczej, niż zaplanowałem.

 

Chłopca zaczęło zastanawiać, czemu autor tych słów doszedł do tego tak szybko, w ciągu ledwie kilku dni. Niektórym takie rzeczy zajmują całe lata. Czyżby ten człowiek miał jednak wyrzuty sumienia? Czy kochał swoją rodzinę?

 

Dzień dziewiąty,

 

Jest blisko, bardzo blisko. Może się tu zjawić w każdej chwili, a ja nie mam jak chronić przed nim siebie i swojej rodziny. To istota nie stąd. Żadne sposoby obronne na nią nie działają. Co mam robić?

 

Taśma była już mocno przewinięta. Nagranie i historia zmierzały ku końcowi. Chłopiec potrzebował usłyszeć zakończenie.

 

Dzień dziesiąty,

 

Do tej pory się nie zjawił. Gdzie jest? Czyżby zaniechał swoich zamiarów. Muszę się strzec. Strzec, łatwo powiedzieć. Nie mam jak się bronić. Zabije mnie i całą moją rodzinę, to pewne. Co ja zrobiłem?!

 

Maciej nie chciał tego nawet komentować. Pozwolił taśmie kręcić się dalej.

 

Dzień jedenasty,

 

Jest tu, jest blisko. Czuję to. Jestem pewien. Idzie tu idzie po mnie i po moją rodzinę. Idzie, a ja nie mam jak im pomóc. Ratunku!!

 

Koniec taśmy. Według nagrania dawny właściciel tego domu przywołał niezwykle potężnego, złego stwora z innego wymiaru. Stwora nie  interesowało jednak dawanie nieśmiertelności. Chciał krwi. I nie zabijał szybko. Delektował się cudzym cierpieniem, a autor nagrania nie potrafił tego dostrzec. Te wszystkie skoroszyty, teczki walizki wokoło, na pewno zawierały artykuły czy wzmianki o legendarnych stworach z innego wymiaru. Po przebadaniu wszystkiego, mężczyzna postanowił odprawić jakiś rytuał i liczył, że zjawi się tu stwór nie pochodzący z tego świata i da mu nieśmiertelność, biorąc coś w zamian. Był strasznie naiwny. Ale tym samym wyświadczył Maciejowi przysługę, bo dał mu motywację.

Przy pomocy słabego światła lampy, chłopiec odszukał drabinę, która, jak pamiętał, stała przy jednej z półek. Wszedł na najwyższy regał i wymacał na chybił trafił jedną z teczek. Trzymając się drabiny jedną ręką, powoli zszedł na dół i usiadł z nią przy biurku. Otworzywszy nią, natrafił na plik pewnie niegdyś białych, ale teraz już mocno pożółkłych kartek papieru w rozmiarze A4. Na pierwszej zostały wypisane słowa „INNY STWÓR”.

Maciej czym prędzej odłożył kartkę na bok i przyjrzał się tekstowi z następnej. Również i na niej znajdowały się dwa słowa. Ich treść brzmiała „INNY PTAK”. Chłopiec odrzucił kartkę ze wstrętem. Kolejne kartki również zawierały po dwa słowa. Były to kolejno

„DUŻY PTAK”, „SILNY PTAK”, „CZARNY PTAK” i tak dalej. Każdą kolejną kartkę Holicki odrzucał. Nie doszedł do jednej trzeciej i miał już dość. Zrzucił resztę z całej siły na podłogę. Poderwał się i na oślep kopnął.

- Niech cię szlag! – Wrzasnął. – Nie dam się!

- Tak sądzisz? – Usłyszał. W pierwszej chwili nie zorientował się, skąd pochodzi głos. Zaraz jednak spojrzał na biurko i zobaczył siedzącego na nim ptaka. Kruka, tylko większego. -      

- Większy ptak? Ojej. – Chłopiec próbował udawać rozśmieszonego, choć cały się trząsł. Wszystko się zgadzało: DUŻY PTAK, CZARNY PTAK, czy PTAK ŚMIERCI, bo takie sformułowanie również znalazło się na jednej z kartek, to dokładnie określało stwora, który siedział przed nim. Maciej zaś bał się go jak cholera, starał się jednak zrobić wrażenie odważnego. -  Tego się bał dawny mieszkaniec tego domu?

- Każdy się mnie boi – odpowiedział kruk. – Szybko rozwikłałeś zagadkę.

     Maciej zaczął pocić się jeszcze bardziej, choć bardzo chciał nie okazywać strachu, który ogarnął go już w pierwszych sekundach odsłuchiwania taśmy.

- Masz jakieś życzenia? – Spytał stwór. – Może coś specjalnego?

- Ja miałbym chcieć czegoś od ciebie?! – Oburzył się Maciej.

- A chęć do życia? – Zaproponował kruk. – Co ty na to?

- Chcę żyć! – Wrzasnął chłopiec. – Nie potrzebuję twojej pomocy, czymkolwiek jesteś!

- Po co te nerwy? – Odrzekła spokojnie istota. – Porozmawiajmy jak dwóch kulturalnych facetów.

- Nie rozśmieszaj mnie, nie jesteś człowiekiem. – Te słowa Maciej wycedził przez zęby. Dłonie zacisnął w pięści. Demoniczny ptak zauważył to bez problemu.

- Ktoś tu się wścieka – zauważył potwór, a ton jego głosu nie zmienił się ani odrobinę. – Benedykt błagał, bym darował życie jemu i jego rodzinie, a ty krzyczysz. Ciekawe, naprawdę ciekawe.

 Charknął ze śmiechu, a patrzący mu prosto w oczy Maciej machnął ręką.

- Nie ględź, tylko spadaj, nie chcę cię tutaj. No już, a sio.

- To czasem działa na ziemskie ptaki, nie na Hazibory z Espridekonu. – zauważył Kruk. – A tak w ogóle to jestem Utehota. A ty jak masz na imię, młody człowieku?

Łypnął na chłopca okiem. Ten pomyślał, że znajomość imienia może mu się przydać. Nie wiedział jeszcze jak, ale czuł, że niedługo wymyśli. Zrobił kilka głębokich wdechów i wydechów.

- Nie poznasz mojego imienia – syknął. – Spadaj, dupku.

- Cóż, nie pozostawiasz mi wyboru – westchnął Utehota, wpatrując się w chłopca. – A skoro tak, to ja sobie coś wezmę.

- O nie! - Sprzeciwił się Maciej. – Niczego nie weźmiesz!

- Nawet nie wiesz, co chcę wziąć – gdyby temu stworowi można było nadać ludzkie cechy, Maciej gotów byłby przyznać, że patrzy on na niego z politowaniem. Nie zamierzał się poddawać. Niczego z tego domu nie weźmie.

- Możesz sobie pomarzyć – powiedział tonem nieznoszący sprzeciwu. – Nic stąd nie weźmiesz.

- Wezmę sobie twoją siostrę. Wiem, że ją masz. – tym razem słowa stwora przypominało trochę krucze krakanie. – Czytam w twoich myślach.

 Macieja przeszedł zimny dreszcz, ale nie zamierzał się poddać. Nie po tym, co zrobił, a właściwie czego nie zrobił.

- Nie dostaniesz jej! – Krzyknął. – Jest moją siostrą i będę jej bronić!

- Nie dasz rady – odpowiedział jeszcze spokojniej niż dotąd Utehota. – Jestem od ciebie znacznie silniejszy.

Maciej nic na to nie odpowiedział, za to rzucił się na stwora. Poderwał go z biurka i trzymając go z dala od siebie, próbował ścisnąć szyję. Była twarda i większa od szyi zwykłego kruka. Dodatkową trudnością były małe ręce Holickiego. Po chwili odczuł na sobie ciosy skrzydeł potwora. Ból był ogromny, jednak chłopiec nie poddawał się. Naciskał szyję Utehoty z całej siły, odpychając go od siebie. Ciosy skrzydeł trochę osłabły, ale i on poczuł się nieco słabiej. Nie mógł jednak pozwolić wygrać temu plugastwu. Musiało zginąć. Pokona je, choćby nie wiadomo jak długo miało to trwać. Zrobi to. Nie podda się.

- Jesteś za słaby! – Zakrakał stwór. – Twoje chwile są policzone!

Maciej nie odezwał się. Nie zamierzał marnować energii na mówienie. Nagle jednak ptak zaczął wieść prym w walce. Ze sporym wysiłkiem oswobodził się i korzystając z chwili zaskoczenia, chwycił dziobem kołnierz bluzy. Poderwał wroga z ziemi i rzucił nim o biurko, zwalając przy tym szpulowy magnetofon, ale zaczepiona na żabki lampa utrzymała się na miejscu. Usiadł na twarzy i zaczął dziobać. Ręce chłopca spoczywały częściowo na biurku, a częściowo poza nim, a ich właściciel nie był w stanie nimi poruszać. Nogi zesztywniały całkowicie. W końcu jednak Maciejowi udało się zacisnąć prawą dłoń w pięść i uderzył stwora, który się tego zupełnie nie spodziewał. Tak skupił się na jego twarzy, że zapomniał o reszcie ciała. Utrzymał się jednak, choć z trudem i po chwili wznowił dziobanie. W efekcie Maciej jedynie młócił rękami powietrze. Nie wiedział już, jak długo to trwa, ale policzki miał niemal całe rozorane. Nos też nie był w najlepszym stanie, a czoło, jak sądził, przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy, ale oczy jakimś cudem pozostały nietknięte. I choć szala zwycięstwa przechylała się na stronę przeciwnika, walczył dalej. W końcu podkurczył nogi i wykonując ryzykowny, szybki ruch, zerwał się z biurka, niestety wciąż z krukiem na głowie. Przez jedną małą chwilę stwór nie dostrzegł, że znów znajduje się w powietrzu i wtedy chłopiec ścisnął szyje Utehoty z całej siły. Chęć walki była jeszcze większa, a zszokowane zwierzę zdawało się słabnąć. Wciąż nie myślał o tym, żeby zaatakować oko Macieja. Ten niespodziewanie zrobił kilka kroków w stronę biurka i nie wypuszczając latającego plugastwa z rąk, zaczął tłuc jego głową  z całej siły o kant mebla.  Z głowy ptaka lała się krew i z każdą chwilą coraz mniej ją przypominała. Stwór machał skrzydłami tak szybko, jak mógł, ale robił to coraz słabiej. W końcu Utehota zdechł. Maciej stał przed dłuższą chwilę, cały obolały i zszokowany jeszcze bardziej niż przed chwilą. Nie potrafił zrozumieć, jak tego dokonał. Mocą niewinności? Siłą miłości? Nie, to niemożliwe. Więc jak?

Nie zastanawiając się dłużej, uderzył raz jeszcze, tym razem w tułów. Chciał dodatkowo skręcić Utehocie kark, ale dał sobie z tym spokój i położył to, co zostało ze stwora na biurku. Odwrócił się i zaczął iść w stronę schodów. Oczy na szczęście miał całe. Zupełnie nie spodziewał się ataku od tyłu. Stwór podleciał do niego ostatkiem sił i wbił mu dziób w głowę, po czym skonał.

Po chwili zapaliło się światło. Do piwnicy schodzili rodzice chłopca. Tylko w tej części domu jeszcze go  nie szukali. Gdy zobaczyli syna, krzyknęli oboje, ale matka krzyczała chwilę dłużej, po czym zaniosła się płaczem, a mąż objął ją ramieniem. Żadne z nich nie zwróciło uwagi na ptaka, który zajął się ogniem i szybko spłonął, nie pozostawiając po sobie zapachu.

Nieco dalej, kilkadziesiąt metrów od domu stał ktoś i wpatrywał się w budynek. Był to Maciej. Nie płakał. Uśmiechał się. To, że nie żył, było nieistotne. Liczyło się to, że Natalia żyła i była bezpieczna.

           

 

 

 

 

Komentarze

  1. Trzyma w napięciu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Okej, ten tekst był zastanawiający i mam co do niego bardzo mieszane uczucia. Na pewno Maciej nie myśli jak dziewięcioletnie dziecko i jego rozważania są naprawdę uderzające. Refleksje o własnej winie, samobójstwie i człowieczeństwie są bardzo rozwinięte i zastanawiające, ale wytrąciło mnie trochę z nastroju to znalezienie taśmy i pojawienie się ptaka z innego wymiaru. Nie wiem, czy powinnam go postrzegać metaforycznie jako symbol śmierci w opozycji do nieśmiertelności, której pragnął Benedykt (a wtedy mogłoby to być bardziej metaforyczne i ostateczne samobójstwo Macieja), czy raczej dosłownie, gdzie rzeczywiście pojawia się osobowa istota z piekła rodem i chce odebrać życie siostrze Macieja. Ale wtedy pojawiłoby się jeszcze więcej pytań: skąd została wezwana? jaka jest jej natura? dlaczego pożąda krwi? skąd Benedykt dowiedział się o tej istocie i jak ją przywołać? dlaczego istota działa tylko w obrębie tego domu? Tyle pytań bez odpowiedzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałem to jak najbardziej dosłownie. Utehota to stwór z równoległego, nieznanego wymiaru, który odkrył Benedykt. Pogłębiał wiedzę na temat krwiożerczych Haziborów z Espridekonu i się przeliczył, dopiero po czasie rozumiejąc, że nie pojął wszystkiego, co odkrytegi przez niego gatunku dotyczy i że się przeliczył, uznając, że są one, w przeciwieństwie do diabła, spolegliwe w kwestii "handlu". Benedykt dokonał złego wyboru, a Maciej jako istota (prawie) bez grzechu, niewinna, zdolna do miłości, dzięki taśmie zrozumiał, że ma dla kogo żyć i poświęcił swoje życie dla kogoś, kogo kochał.

      Usuń
    2. Przyznam szczerze, że liczyłam na pozostanie w takim depresyjnym nastroju i rozwiązania w granicach psychiki Macieja. To nagłe pojawienie się istoty z innego wymiaru i zakończenie heroicznym poświęceniem Macieja wydaje mi się strasznie idealistyczne, bo właściwie nie rozwiązuje według mnie kwestii jego pędu autodestrukcji i rozmyślań nad własnym losem

      Usuń
    3. To nie kwestia zawiedzionych oczekiwań, bardziej mnie takie zakończenie zaskoczyło i muszę je przemyśleć

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Anioł z piekła rodem

Opowieść o trzech braciach. Część pierwsza: Bracia. Rozdział trzeci

Strudzony kosiarz