Opowieść o trzech braciach. Cześć pierwsza. Rozdział siódmy

 

STARY ZNAJOMY

 

Mimo obciążenia szli szybkim tempem. Do stacji Wschodnia dotarli bez większych problemów, przy okazji pozbywając się dziesięciu nabojów. Było to dosyć dziwne, że strażnicy przy wejściu nie dali po sobie poznać, że słyszeli jakiekolwiek hałasy, choć wszystko miało miejsce względnie blisko i choć tory zakręcały przy ich stacji, a echo się niosło. Wyszli również bez problemu. Zyskali trochę przewagi, ale nie mogli być pewni, że ciała nie zostały znalezione w międzyczasie. I choć robili wszystko, by zachowywać się naturalnie, to widok dwójki uzbrojonych po zęby dzieciaków i trzeciego, który na pewno wygląda, mimo starań, na roztrzęsionego, wzbudzi ciekawość a z czasem da do myślenia.

Rozmyślałby tak jeszcze długo, ale z do rzeczywistości przywołał go głos, który już nieraz słyszał.

- Siema, Marcin!

Kadmecki odwrócił się. Przed nim stał Radosław Pilicki, czterdziestopięcioletni, siwiejący nieco brunet średniego wzrostu. Poznali się już po ataku bombowym, dotąd widzieli się siedem razy. Pierwszy raz spotkali się dwa ty-godnie po zejściu do metra. Było to na stacji Dworzec Główny. Potem, z jakiejś przyczyny widywali się co cztery miesiące, zawsze na innej stacji, nigdy jednak nie natrafili na siebie w tunelu. Była to nowość i rzecz dość niepokojąca. Marcin wiedział doskonale, iż Radosław szybko skojarzy wszystkie fakty. I miał rację, bo jego znajomy nie zamierzał wyprowadzać go z błędu. Nie zagroził mu jednak, ale pochwalił go. Kadmecki mógł przysiąc, że słyszy „Jestem z ciebie dumny”. Nie zrozumiał tego. On sam z siebie dumny nie był. Zabójstwo tak wielu osób, nawet w samoobronie, nie było chwalebnym czynem, ale Radosław był innego zdania. Poza tym, czemu miałby mu mówić coś takiego?

- Spotkałem kiedyś jednego z nich – powiedział mężczyzna. – Jednego z pierwszych, których załatwiłeś. Zawdzięczam mu prawie cztery miesiące w gipsie. Byłem uwięziony w cholernym Lazarecie pod Elaną.

Stacja „Elana”, znajdująca się pod nieczynną od dziesięciu lat fabryką o tej samej nazwie była jednym z najpodlejszych miejsc w metrze. Szerzyły się tam bandytyzm i nierząd, nie było też nikogo, kto by nad wszystkim czuwał. Pierwszy i jedyny naczelnik wraz ze swoimi ludźmi zostali zabici i pożarci przez rozwścieczony tłum miesiąc po ataku bombowym. Radosław musiał mieć wielkie szczęście, że przeżył w takich warunkach.

- Współczuję – odpowiedział Kadmecki, zerkając przez chwilę na nogi znajomego. Gdy szedł, w prawej dało się zauważyć lekkie zesztywnienie.

- Gdybym trafił na nich pierwszy, sam ściąłbym połowę jedną długa serią – stwierdził Radosław. – Ale ty to zrobiłeś po mistrzowsku, jak snajper. Tych na stacji też sprzątnąłeś?

- Nie, tamtych zabili strażnicy, umożliwiając nam ucieczkę.

- Nie zamierzasz chyba się obwiniać o tą masakrę? – Zaniepokoił się Radosław.

- Jestem wdzięczny im wszystkim, tyle mogę powiedzieć – odparł Marcin. – Za krótko ich znałem, by czuć wyrzuty sumienia.

- Orientujesz się, która może być godzina? – Radosław uznał, że zmiana tematu się przyda i miał rację. Marcin od razu poczuł się lepiej. Odparł, że kiedy na Wschodniej patrzył na stacyjny zegar, było wpół do szóstej.

- Nie wiem, czy nie będziemy musieli znowu nocować na stacji – zaniepokoił się. – Dwie noce pod rząd w ten sposób to nic dobrego.

- Spałeś na stacji ostatniej nocy? – Zdziwił się Radosław. – Na której?

- Na „Pętli”. I wiesz co? Zupełnie przypadkiem w bufecie usiadł obok nas Michał Plichta. Wskazaliśmy go nowemu naczelnikowi stacji i wynegocjowaliśmy darmowy nocleg.

- No proszę, ty to masz łeb - Radosław wyskoczył z komplementem. – Ale co masz na myśli, mówiąc o nowym naczelniku?

- Wolski wypadł z kantyny ze spluwą, więc zastępca go zastrzelił. Nazywa się Gosiński i całkiem sensowny z niego facet.

- To niesamowite. Czego jeszcze się od ciebie dowiem?

- Z ciekawszych rzeczy to chyba tyle – odrzekł Marcin. - Poza tym po staremu.

- Doszły mnie słuchy, że zamknęli Szpital Dziecięcy z powodu kwarantanny – odezwał się po chwili milczenia Radosław, a Marcin poczuł, jak serce bije mu szybciej.

- Zdążyliśmy załatwić sprawę wynagrodzenia z naczelnikiem i opuściliśmy stacje w ostatniej chwili.

Od momentu zamknięcia bram trzy lata wcześniej nigdy nie mówił niczego z taką niechęcią. Teraz wszystko, cokolwiek, co wiązało się z Dalią choćby w najmniejszym stopniu, sprawiało mu ból.

- No to mieliście szczęście – podsumował Radosław. Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił, Marcin jednak nie zamierzał mu o tym mówić. Żeby nie zapanowało niezręczne milczenie, spytał, co u niego słychać.

- Właściwie nic, choć zacząłem się zastanawiać, czy się gdzieś nie osiedlić.

- Naprawdę to rozważasz? – Zdziwił się Marcin. – Przecież to same kłopoty.

- Może i tak – przyznał Radosław – Ale przynajmniej nie musiałbym się już nigdzie wałęsać. Wam życie w ruchu jest potrzebne, mnie nie do końca.

- To twój wybór – przyznał Marcin. – Ale czy myślisz, że dałbyś radę?

- Swoje lata już mam i wiesz co? Nie mam najmniejszych wątpliwości.

- Szukasz czegoś bliżej Starówki, czy raczej mniejszej stacji z dala od centrum?

- Nie wiem jeszcze, ale może Dworzec Wschodni mi wy-starczy. Prześpię się tam dzisiaj. Jeśli zostanę na drugą noc, złożę podanie o stały kwaterunek.

- Taka procedura trwa całe miesiące – zauważył Marcin. – Dasz radę?

- Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję.

Dotarli do rozwidlenia. Lewe prowadziło do Galerii Copernicus, prawe do Dworca Wschodniego. Skręcili w prawo i przyspieszyli.

- A nie wolałbyś spróbować w Copernicusie? – zasugerował Kadmecki. – Tamta stacja ma lepszą opinię.

- Zawsze mogę zobaczyć później – Radosław uśmiechnął się. – Pójdę tam, jeśli na Wschodnim się nie uda.

- My w każdym razie idziemy dalej – oświadczył Marcin. Mieli jeszcze czas opuścić stację przed ciszą nocną, a może nawet wyrobią się przed dwudziestą pierwszą. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że już po raz ósmy miło spędził czas w towarzystwie tego mężczyzny. Radosław zawsze był w porządku, tryskał optymizmem, a jeśli chciał, opowiadał świetne kawały i nigdy się nie powtarzał. Czasami Marcin myślał, że dobrze byłoby go mieć przy sobie cały czas, ale wiedział, że jego znajomy nigdy nie zechciałby spędzić reszty swojego życia w towarzystwie trzech braci, z których póki co każdy wciąż był dzieckiem.

- Julian nie da tutaj koncertu? – Spytał znajomy.

- Nie ma takiej potrzeby – wyjaśnił Marcin. – Mamy dość gotówki, możemy więc poczekać do jutra. Teraz musimy się wyspać, by rano ruszyć dalej.

- No to powodzenia.

Chciał dodać coś jeszcze, ale właśnie stawali przed strażnikami bramy Dworca Wschodniego. I tu pojawił się problem, bo mężczyźni ci oceniali ludzi pochopnie, bądź też, zdaniem Marcina, myśleli dość pokrętnie. Ponieważ byli w różnym wieku, a żaden z braci nie był szczególnie podobny do pozostałej dwójki, Radosław został wzięty za przemytnika. Padło nawet podejrzenie, że mają do czynienia z niezbyt przyzwoitym człowiekiem, a może po prostu osobą cofniętą w rozwoju i zagrażającą pozostałej trójce. W końcu wtrącił się Marcin i tylko dzięki temu, że mówił niemal non stop na jednym wydechu, udało się wyjaśnić sprawę. Na dodatek strażnicy, uzasadniając swoją decyzję straconym czasem, zażądali po piętnaście nabojów od osoby. Chłopak musiał przyznać, że nigdy jeszcze tak bardzo nie tłumił w sobie wybuchu mieszanych uczuć, choć po wydarzeniach z ostatnich dni wydawało się to niemożliwe. Dobrze przynajmniej, że w kwestii gotówki był przygotowany na taką sytuację, inaczej nie utrzymałby nerwów na wodzy. I chyba tylko cudem ani Radosław, ani strażnicy nie zauważyli leżącego w torbie luzem pistoletu.

Musieli ruszać dalej, nie mieli ani chwili do stracenia. Od „Dworca Wschodniego” prowadziły trzy odgałęzienia: jedno w prawo, prowadzące w kierunku stacji znajdujących się na terenie dawnych spółdzielni mieszkaniowych „Rubinkowo I”, „Rubinkowo II” i „Na skarpie”, drugie w prawo, prowadzące do osiedli znajdujących się po zachodniej stronie miasta i trzecie na wprost, prowadzące dawną trasą niektórych autobusów w stronę centrum, z najbliższą, niewielką stacją znajdującą się pod niegdysiejszym przystankiem „Garbaty Mostek”, noszącą taką samą nazwę. Radosław powiedział zdecydowanie, że zostanie na „Dworcu Wschodnim” nieco dłużej, więc powiedzieli sobie „Do widzenia” i udali się każdy w swoją stronę.

Marcin niestety nie dowiedział się, która była godzina, a przynajmniej nie z dworcowego zegara, bo ten od blisko trzech lat nie działał. Zrobił więc to co zawsze w takiej sytuacji – podkradł się pod kantynę, która na tej stacji miała nieco słabszą ochronę i spojrzał na zegar przyczepiony do ściany na prawo od jej wejścia. Był to osobisty czasomierz naczelnika. Osobnik rządzący tą stacją nazywał się Mateusz Sawka i nie był zbyt przyjemny, ale i nie należał do najgorszych. Dbał głównie o siebie i o to, co należało do niego, a zegar stanowił jego chlubę i chwałę. Zawsze działał poprawnie, bo mężczyzna miał do dyspozycji osobę, dla której zegarmistrzostwo było rodzinną tradycją i dwie grupy mężczyzn: stalkerów i wędrowców, którzy znajdywali dla niego działające baterie.

Teraz zegar wskazywał kwadrans po siódmej. Nie jest źle, pomyślał Marcin, mamy chwilę na odpoczynek, po czym wyruszamy i spędzamy noc w tunelu przed „Garbatym Mostkiem”. Zanim jednak ruszyli dalej, musieli usiąść na ławce. Spieszyli się, ale bez chwili wytchnienia, nie daliby rady.

Choć było to miejsce lepsze niż „Jan”, to ławka była tylko jedna i już trochę zniszczona. W obecnych warunkach nie było jak odbudowywać czegokolwiek, co niszczało pod ziemią. Nawet na starówce nie było takiej możliwości .

Zawrócił i podszedł do braci, którzy już na niego czekali. Usiadł, po czym rozejrzał się, patrząc na wszystkich wokół ostrożnie, tak, aby nie budzić podejrzeń. Na szczęście obecni na stacji byli zajęci własnymi sprawami.

- Jak długo będziemy tu odpoczywać? – Przerwał ciszę Kacper.

- A ile potrzebujesz?

- Najwyżej godzinę – Kacper spojrzał przy tym na Juliana. Chłopiec który pokiwał głową. Marcin i Kacper popatrzyli na siebie w niemym zdziwieniu.

Wyruszyli kwadrans po ósmej, jednak gdy mieli przejść przez bramę, strażnicy, jeszcze przed zażądaniem dokumentów i przepustek wyrazili zdziwienie, iż trzej chłopcy tak wcześnie sami opuszczają stację. Ostatecznie jednak pozwolili im przejść, nie żądając szczegółowych wyjaśnień, ale Marcin czuł coraz większy niepokój. Pierwszego prawdziwego pecha mieli kilka godzin temu. Jeśli tak dalej pójdzie, to zbyt długo los nie będzie im sprzyjać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Anioł z piekła rodem

Opowieść o trzech braciach. Część pierwsza: Bracia. Rozdział trzeci

Strudzony kosiarz