Wsiadaj

Był wściekły. W środku nocy, na kompletnym pustkowiu kumple pozostawili go bez niczego. Miał na sobie tylko ubranie, ale żadnych pieniędzy ani dokumentów i strasznego kaca po suto zakrapianej imprezie. Gdyby z jakiejś przyczyny pojawił się patrol policji, nie miałby się jak wylegitymować. Nie był niczemu winien, ale i tak wpadłby w kłopoty. Nieźle go Jurek z resztą załatwili. Pozostało mu czekać na poboczu, aż zabierze go życzliwy kierowca. Tylko że o tej porze nikt tędy nie jeździł, gdziekolwiek było to miejsce.

Trzydzieści pięć lat życia. Trzydzieści lat przyjaźni. Tyle rzeczy zrobionych razem, tyle tarapatów, w które się całą gromadą wpakowali. A teraz zostawili go tutaj. Chyba specjalnie. Nie pamiętał, kiedy się tu znalazł. Ale jak mogli mu to zrobić? Już sobie z nimi pogada, gdy się znów zobaczą. Popamiętają to spotkanie do końca życia. A jak ich to nie nauczy, zamieni ich życie w piekło.

Odwrócił się i kopnął nogą w drzewo. To był zdecydowanie zły pomysł. Zabolało jak nic do tej pory, a kac minął momentalnie. Zaczął wątpić, czy to, że chciał dać popalić kumplom był dobrym pomysłem. Musiał się uspokoić, ale nie wiedział, czy był w stanie. Środek nocy, a on sam jak palec na pustkowiu. Miał nadzieję, że to się nigdy nie powtórzy. Niestety, miał rację. To, co zdarzyło się chwilę później i jak się skończyło, uświadomiło mu, że powinien częściej słuchać innych ludzi. Gdy jednak do tego doszło, było już za późno.

Nigdy nie spodziewał się, że jego zgubą stanie się ratunek. W zupełnie inny sposób, niż dzieje się to zwykle. Życie układa się w przedziwny sposób. Już to wiedział, ale tym razem miał doświadczyć tego ponownie i z tego powodu źle skończyć. Ze złości zaczął tupać nogą i krzyczeć.

- Kurwa, kurwa, kurwa!!

            Powtarzał to jedno słowo bez przerwy. Nagle pojawił się samochód i gdy tylko go minął, zjechał na pobocze. Z prawej strony wysiadł ktoś w bluzie z kapturem. Jedynie po sylwetce mógł się domyślić, że to mężczyzna. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Człowiek, który wysiadł, podszedł do tylnych drzwi i otworzył je na pełną szerokość. Nie odzywał się jeszcze przez kilka sekund, po czym powiedział:

- Wsiadaj.

            Nie ruszył się. Człowiek, który wysiadł z samochodu nakazywał mu do niego wejść. Rozkazywał mu. Ot tak otworzył mu i kazał wejść do środka.

- Powiedziałem: wsiadaj. - Powtórzył pasażer. Tym razem jego głos był ostrzejszy. Nie dało się ukryć, że nie znosi sprzeciwu. Mimo to się nie ruszył. Patrzył na pasażera, którego twarzy nie widział. Nie wiedział, czy tamten widzi jego twarz, ale z coś mówiło mu, że powinien wynosić się stąd jak najprędzej. Jak najdalej od tego samochodu.

- Wsiadaj, mówię!

            Tym razem krzyknął, ale nie wykonał żadnego kroku. Tylko stał i patrzył się na niego. Dzieliły ich ledwie dwa metry, jednak napięcie było tak gęste, że można było ciąć je nożem.

- Ogłuchłeś? Wsiadaj!!

            Nie mógł widzieć jego twarzy, ale gotów był założyć się, że osoba, która do niego mówi, zaciska zęby ze złości. Uznał, że lepiej posłuchać. Przeszedł trzy kroki i niepewnie wsiadł do auta, a pasażer zatrzasnął za nim drzwi. Niecałe dwie sekundy później drzwi od strony pasażera otworzyły się i zanim pasażer je zamknął, ruszyli.

            Odruchowo zapiął pas. Chciał spojrzeć w lusterko, by, na ile to możliwe, przyjrzeć się kierowcy, ale poczuł lekki nacisk z lewej strony głowy.

- Nie ruszaj się – usłyszał. – Nawet nie myśl o wysiadaniu.

- Czego chcecie? – Zapytał ze strachem.

- Siedź cicho – mówiąc to mężczyzna z pistoletem zwiększył nieco nacisk lufy. Serce zaczęło bić szybciej. Zastanawiał się czy porywacze słyszą, jak bije. Dlaczego kazali mu wsiadać? Miał nadzieję, że się dowie. W tej chwili mierzył się z nieznanym i wolał sobie nie wyobrażać, co chcą z nim zrobić. Uznał, że ich posłucha. Będzie milczał. Może sami w końcu powiedzą, jaki mają cel.

            Milczenie przedłużało się. Nic nie mówili. Jechali przez noc z dużą szybkością. Strzałka na prędkościomierzu wskazywała dwieście na godzinę i cały czas poruszała się do przodu. Kierowca nie baczył na żadne znaki drogowe. Chciał dotrzeć do celu jak najszybciej. Gdziekolwiek się ten cel znajdował.

Atmosfera wewnątrz pojazdu była tak gęsta, że można ją było ciąć nożem.  Serce zabiło mu jeszcze szybciej, jakby częstotliwość uderzeń rosła wraz z prędkością jazdy. Nie miał pojęcia, czemu takie rzeczy przychodziły mu do głowy. Musiał pomyśleć o czymś przyjemnym, by nie oszaleć, ale skupienie się na czymkolwiek w takich warunkach było niemożliwością. Zaczynał myśleć, że wiozą go gdzieś daleko, by zabić. Ale przecież byli na pustkowiu, gdzie załatwienie tego było o wiele prostsze. O co więc im chodzi?

- Ani słowa – odezwał się znów mężczyzna, który trzymał pistolet przy jego skroni. I przycisnął go jeszcze mocniej. – Masz szczęście, że się zatrzymaliśmy.

- Szczęście? – Nie mógł się powstrzymać. Musiał to powiedzieć. Porwanie nazwali szczęściem. W życiu nie słyszał większej bzdury i choć grozili mu bronią, to czuł, że jeśli nic nie powie, poczuje się jeszcze gorzej.

- Uratowaliśmy ci życie, durniu – głos porywacza był wciąż spokojny.

Uratowali mu życie? Nie był w stanie w to uwierzyć. Przecież nic się nie działo. Nie zagrażało mu żadne niebezpieczeństwo. Zabrać mógł go jakikolwiek inny samochód. A ten tu wciska mu w głowę pistolet i mówi, że uratowali mu życie. To chyba sen wariata.

- Dziwisz się? – Spytał mężczyzna z pistoletem. Jak dotąd tylko on się odezwał. Pasażer, odkąd wsiadł, milczał, kierowca też nie powiedział słowa. – Odpowiadaj.

- Tak – tylko tyle był w stanie wydusić. Poczuł, że ucisk na jego skroni maleje, aż w końcu całkiem znika. Obejrzał się w lewo. Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą trzymał go na muszce, teraz miał broń na kolanie. Jego głowę zdobiły krótkie blond włosy, a oczy miał ciemnoniebieskie. Dobrze zbudowany i wysoki. Siedział i patrzył mu głęboko w oczy. Jeszcze się nie gapił, ale spojrzenie pasażera z tylnego siedzenia już teraz irytowało. Nic nie mówił i przyglądał się badawczo. Taksował go, być może próbował zgadnąć jego myśli. Cóż, zdenerwowanie i strach zauważył na pewno.

- To słuchaj – odezwał się blondyn. – Uratowaliśmy ci życie, koleś. Jeszcze chwila na tym poboczu i straciłbyś życie.

- Co ty pieprzysz?! – Wrzasnął. – Byłem całkiem bezpieczny! Nikogo tam nie było!

- Nie mówię o człowieku, durna pało! – Odkrzyknął blondyn.

            Znowu zapadło milczenie. Nie wiedział, co powiedzieć. Jeśli nie chodziło o człowieka, to o co? O zwierzę? Czy o coś jeszcze innego? I czemu ci faceci mieliby się nim przejmować? Kim dla nich jest? Miał uwierzyć, że zabrali go z czystego altruizmu, niemal zmuszając, aby wsiadł do auta? Chciał spytać o to wszystko, ale zamiast tego znów krzyknął.

- Co ty pieprzysz?!

- Grzeczniej, koleś – głos blondyna był spokojny, ale dało się w nim wyczuć nutę groźby. Pistolet wciąż trzymał w tej samej pozycji, na udzie i z palcem na spuście. – Jeśli wysiądziesz, zginiesz.

- Niby dlaczego?

- To nie czas na pytania. Siedź, jeśli chcesz żyć.

            Posłuchał. Uznał, że najlepiej będzie, jeśli poczeka na rozwój sytuacji. Wyglądało na to, że ci ludzie, kimkolwiek byli, nie zamierzali zrobić mu krzywdy. Mimo to nie czuł się komfortowo w ich towarzystwie. Nie chciał tu być. Tymczasem facet siedzący obok niego mówi mu, że uratowali go przed czymś, ale nie chciał powiedzieć, przed czym. Ta cała tajemniczość sytuacji, brak wiedzy o tym, co się działo, powiększało odczuwany już dyskomfort. Siedział jak na szpilkach, milcząc. Jeśli miał się czegoś dowiedzieć, to musiał okazać cierpliwość, a tej niestety mu brakowało. To była jego jedyna wada i niestety dość często wpakowywał się przez nią w kłopoty. Teraz zaś tkwił tu z trzema nieznajomymi i gotów był się założyć, że każdy z nich jest uzbrojony. Gdyby spróbował odebrać broń temu, który siedzi obok niego, skończyłoby się to tragedią.

Był uziemiony, a nienawidził siedzieć bezczynnie. Nie mógł nic zrobić. Czy na zewnątrz naprawdę czyhało na niego jakieś niebezpieczeństwo? Powiedzieli, że uratowali mu życie, ale ujechali już daleko, więc cokolwiek to było, znajdowało się daleko stąd. A oni nie chcieli go wypuścić. Pędzili, jakby ścigał ich sam diabeł. Ich milczenie i wyraźna niechęć do udzielenia jakiejkolwiek szerszej informacji wkurzała go coraz bardziej. Gotował się w środku, ale nic nie mówił. Niech coś wreszcie powiedzą, do cholery!

- Przestań się na mnie gapić! – Wrzasnął mężczyzna siedzący obok niego. Nawet nie zauważył, że odwrócił głowę. Ułamek sekundy później blondyn przystawił mu pistolet do czoła i lekko przycisnął. – Masz coś do powiedzenia? Nie? To milcz i siedź!

            Pchnął go z powrotem do poprzedniej pozycji. Przez chwilę jeszcze trzymał go na muszce, po czym z powrotem ułożył dłoń z bronią na kolanie.

- Daleko jeszcze? – Pasażer z przedniego siedzenia odezwał się po raz pierwszy od wejścia do auta. Tym razem jego głos był spokojniejszy niż kiedy kazał mu wsiadać.

Kierowca w odpowiedzi tylko kiwnął głową. Milczał od początku. Pojawiło się pytanie, czy usłyszy jego głos. Ale nawet jeśli usłyszy, to co mu to da? Póki nie dowie się, czemu zabrali go z drogi, takie rozważania nie miały sensu. Niech mu wreszcie powiedzą o co chodzi. Niech mu powiedzą, bo może powiedzieć coś, czego będzie żałował. Już teraz zresztą żałował, nie po raz pierwszy, braku cierpliwości. Zawsze popełniał przez nią błędy, ale teraz, gdy nie rozumiał nic, czuł, że może być jeszcze gorzej. Bo niby co takiego groziło mu na poboczu? Nie wiedział, ale jeśli tak było naprawdę, to zasługiwał na wyjaśnienia, a ci trzej mu ich ostentacyjnie skąpili.

Porwali go i trzymali pod bronią, nie wiedział jednak dlaczego. W jego głowie pojawiały się kolejne pytania bez odpowiedzi. Niech mu ktoś wreszcie powie, co tu się dzieje.

Uznał, że musi zaryzykować. Nie będzie siedział przecież w tym pędzącym pudle z trzema świrami. Skoro nie chcą go zabić, to nie wrócą po niego, tylko pojadą dalej. Przy tej szybkości nie zdecydują się zawrócić. Samochód pędził ponad dwieście na godzinę, a silnik zaczynał już rzęzić. Paliwo się kończyło i musieli jak najszybciej zatankować.

Chwilę później  mignęła mu tablica informacyjna z rysunkiem dystrybutora paliwa i podpisem „1 km”. To była jego szansa. Gdy się zatrzymają, wyskoczy i poprosi o pomoc, ale musi uzbroić się w cierpliwość. Ilekroć jednak to słowo wracało do jego umysłu, efekt zawsze był odwrotny do zamierzonego. Nie tylko nie miał cierpliwości. Nienawidził jej. Teraz zaś sytuacja przerastała go jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek. Zacisnął dłonie w pięści, mając jednocześnie nadzieję, że siedzący obok mężczyzna tego nie zauważy i nie zdecyduje się na jakiś krok, który zaprzepaści jego plan. Zerknął na blondyna i zobaczył, że ten przygląda mu się jeszcze podejrzliwiej, niż do tej pory. Gdy zatrzymają się na stacji, będzie musiał działać szybko, inaczej nie da rady.

Przesunął się bliżej drzwi, minimalnie, aby blondyn nie zauważył różnicy. Łypnął na mężczyznę, ale ten akurat zerkał w drugą stronę. Stacja była coraz bliżej, ale jemu wydawało się, że będą tak jechać przez wieczność. Pędzili, ale dla niego się wlekli. Z niecierpliwości aż kipiał. Niech już wreszcie dojadą.

Drzewa zaczęły się rozrzedzać, co uznał za dobry znak. Stacja była blisko. Wyskoczy i pobiegnie do sprzedawcy. Miał dość siły, by rzucić się i wbiec do budynku przed tymi trzema. Poza tym mężczyzna, który siedział obok niego, nie odważy się strzelić, chyba że w panice uzna, że należy zabić i jego, i właściciela stacji benzynowej. Dopiero teraz przyszło mu to do głowy, ale nie zamierzał zrezygnować z planu. Wiele ryzykował, jednak już postanowił. Pobiegnie, powie, co się stało, po czym pobiegnie na zaplecze i ruszy dalej tamtędy. Czy domyślą się, jaką drogę obrał, gdy już dotrą na miejsce i zdecydują się go ścigać? Czemu mieliby w ogóle to robić? Czy naprawdę tak zależy im, aby przeżył i chcą koniecznie zapewnić mu bezpieczeństwo? Nawet nie powiedzieli, przed czym go uratowali. Kazali mu milczeć. Może uznali, że powiedzą mu później, on jednak nie miał zamiaru czekać dłużej. Będzie biegł tak długo, aż opadnie z sił, byle dalej od tych trzech kolesi.

W końcu ujrzał to, co mogło uchodzić za stację. Dwa dystrybutory nie przysłonięte dachem i prawie rozpadający się, niewielki budynek. Gdy zaczęli skręcać, złapał za klamkę i już miał ją nacisnąć, ale w tej chwili blondyn pociągnął go za drugą rękę i złapawszy za kołnierz pociągnął do góry, uderzając jego głową w sufit i nabijając mu przy tym guza.

- Siedź! – Wrzasnął mężczyzna. Znów celował mu w skroń. – Nie ruszaj się, jeśli ci życie miłe!

            Nie udało się, co zdenerwowało go jeszcze bardziej. Wiedział już, że nie ucieknie, przynajmniej nie teraz, ale musi poznać prawdę. Musi usłyszeć to, co przed nim ukrywają.

- Człowieku, powiesz mi wreszcie, co się dzieje?

- Mówiłem, nie czas na to.

- Nie czas? Trzymacie mnie tu siłą, twierdząc, że ratujecie mi życie, ale nic nie wyjaśniacie. Gadaj natychmiast!

- Słuchaj cwaniaczku – blondyn ponownie przystawił mu broń do czoła. – Mój przyjaciel właśnie tankuje i jeśli nie zdąży wrócić, może zginąć. Ryzykuje życiem, jeśli nie da rady, zostanie nas tylko trzech. Musimy jechać, to sprawa życia i śmierci. Wystarczy. Milcz i nie wasz się ruszać.

            Popchnął go na fotel i w tym samym momencie wsiadł kierowca. Nacisnął gaz tak mocno, że opony zapiszczały.

- Wyjaśniłeś temu idiocie, że ma siedzieć spokojnie? – Kierowca odezwał się po raz pierwszy. Głos miał spokojny i cały czas patrzył na drogę.

- Tak – odpowiedział blondyn. – Ale nie chce mnie słuchać.

- Ej, kogo nazywasz idiotą?! – Wiele mógł znieść, ale zamierzał dać się obrażać. Zerknął na kierowcę z wściekłością i zaciśniętymi pięściami. Liczył, że uzyska odpowiedź. Musiał ją usłyszeć, chciał, aby facet przeprosił, ale odpowiedziała mu cisza. Mężczyzna prowadzący samochód nie odezwał się. Uznał więc, że sam trochę pomilczy. Musiał się uspokoić. Należało przyznać, że to on jest przyczyną nieprzyjemnej atmosfery panującej we wnętrzu samochodu. Odwrócił głowę do okna i przymknął oczy. Chwilę później poczuł, jak coś wbija mu się w szyję.

            Gdy się obudził, nie widział wyraźnie. Wszystko mu się rozmazywało, nie potrafił rozpoznać miejsca, w którym się znajdował. Wszystko, co zdarzyło się w ciągu ostatniej doby, uleciało. Pamiętał jedynie suto zakrapianą domówkę u kumpla. Być może nadal się znajdował w jego mieszkaniu. Może spał na jego kanapie. Bo gdzie indziej się mógł się znajdować? Zawsze kiedy urywał mu się film, przyjaciele kładli go na kanapie, gdzie spędzał zwykle pół doby. Po obudzeniu wypijał duszkiem półtoralitrową butelkę wody mineralnej i kac mijał jak ręką odjął. Był gotowy do drogi, wsiadał w samochód i jechał do domu. Ale teraz nie prowadził. Dotknął tego, co znajdowało się wokół. Namacał fotele od samochodu. Znajdował się na tylnym siedzeniu. Czyli któryś z przyjaciół go odwoził. Czyżby aż tak mocno się spił, że postanowili go zabrać do domu? Zdziwiło go to, bo nigdy tego nie robili. Pomacał wokoło siebie i wyczuł innego człowieka. Kto to był? Jurek? Edek? Maras? Waldek?

            Zamrugał kilka razy i przekręcił głowę w lewo. Obok niego siedział jakiś blondyn z niebieskimi oczami. Żaden z jego przyjaciół tak nie wyglądał. Kim jest ten człowiek i co tu robi? A może to on po pijaku wsiadł do cudzego auta i zasnął?

            Nagle sobie wszystko przypomniał. Jak kumple, całego skacowanego, zostawili go na poboczu miejsca, którego nie znał, bez niczego, nawet bez portfela. I jak nagle podjechał samochód, z którego wysiadł mężczyzna i kazał mu wsiadać. A potem cała reszta uderzyła go niczym wielki obuch. Wróciło pulsowanie z lewej strony szyi. Ten koleś z pistoletem czymś go naszprycował.

            Chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Czy to, co mu wstrzyknęli odebrało mu mowę? Nie chciał milczeć do końca życia. Musiał coś powiedzieć, jeśli miał nie zwariować. Niech mu wreszcie powiedzą, co jest grane. Takie traktowanie człowieka jest niedopuszczalne. Chciał im to uświadomić, ale nie potrafił wydusić nawet sylaby, więc zamknął usta. Tymczasem blondyn przyglądał mu się badawczo, jakby próbował odczytać jego myśli. On jednak nie wątpił, że ten koleś doskonale wie, co krąży mu po głowie. Dlatego podał mu jakieś gówno. By nie słuchać jego gadania. Musiał przyznać, że go rozumiał. Kumple czasami woleli, jak milczał. Z natury był za bardzo gadatliwy i niecierpliwy. Może dlatego go wywieźli do lasu. Bo mieli dość jego paplaniny i niedopuszczania innych do głosu. Wcześniej dość subtelnie dawali mu znać, że nie jest duszą towarzystwa i wreszcie ich cierpliwość się skończyła. A teraz jechał z trzema kolesiami, którzy twierdzili, że uratowali mu życie, ale nie chcieli mu nic powiedzieć.

            Poczuł się jeszcze bardziej zdezorientowany, niż kiedy po raz pierwszy usłyszał od pasażera z przedniego siedzenia „Wsiadaj”. Czemu nie zamierzali mu nic mówić?

- Widzę, że się obudziłeś – zaczął blondyn. – To dobrze. Słuchaj. Jeszcze przez jakiś czas będziesz się czuł otumaniony. Przepraszam, że wstrzyknąłem ci środek nasenny, ale nie miałem wyboru. Za bardzo się rzucałeś. Mogłeś zrobić krzywdę i nam, i sobie. Spokojnie, wkrótce mowa ci wróci.

            To dobrze, pomyślał. Z jakiegoś powodu przestał gniewać się na tych ludzi. Nie wiedział, dlaczego. Czy to z powodu środka nasennego? A może dlatego, że odkąd wsiadł do samochodu, minęło sporo czasu? Odpowiedzi nie znał i choć bardzo chciał dowiedzieć się prawdy, nie czuł chęci walczenia o nią. Powiedzą mu wszystko, kiedy uznają za stosowne.  

- Dobra – odezwał się znów blondyn. – Mogę ci już powiedzieć, dlaczego tu jesteś.

- Mów – to było jedyne, co udało mu się wydusić.

- Wybuchła elektrownia atomowa i radioaktywny opad rozchodzi się na cały kraj. Spieprzamy do znajomego, który mieszka w Austrii. Gdy zobaczyliśmy cię, jak stoisz na poboczu, nie mogliśmy po prostu pojechać dalej. Musieliśmy cię zabrać.

            Po raz pierwszy blondyn powiedział tak dużo. Jego słowa wywołały niemały szok. Środek uspokajający natychmiast przestał działać. Nie, nie dał wiary temu, co usłyszał. Uznał, że ma do czynienia ze świrami. Musiał się wydostać z samochodu przy pierwszej okazji.

- Pierdolenie! – Krzyknął. – Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.

- Przykro mi – głos mężczyzny był nadal spokojny. – Taka jest prawda. Jedziemy do Austrii, tam będziemy bezpieczni. A ty jedziesz z nami, czy chcesz, czy nie. Pamiętaj, że uratowaliśmy ci życie.

- Porwaliście mnie! – Wrzasnął. – Wcale nie chciałem wsiadać! Jesteście jebanymi porywaczami!

            Spróbował wziąć zamach, ale blondyn znów przystawił mu pistolet do czoła.

- Zabraliśmy cię z dobroci serca – głos mężczyzny cały czas był spokojny. – Powinieneś być nam wdzięczny.

- Naprawdę was pojebało!

            Dostał w twarz.

- Milcz! Jak nie znasz słowa „dziękuję” to zamknij się i siedź na dupie!

            Znów chciał wrzasnąć, ale się opanował. Wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze. Odpowiedział w miarę spokojnym głosem.

- Mam wam dziękować? Porywacie mnie, twierdzicie, że ratujecie mi życie, nie chcecie mi nic powiedzieć, odurzacie, a teraz pieprzycie takie dyrdymały. Naprawdę oczekujecie, że Wam uwierzę?

- To twój wybór – odezwał się pasażer z przedniego siedzenia. Głos był tak spokojny, że przerażał. – Jednak radziłbym nas posłuchać. Za drzwiami samochodu czeka cię śmierć.

- Nie przekonacie mnie.

- To prawda – rzekł blondyn. – Przekonać się możesz tylko w jeden sposób, ale nie radzę tego robić. Jeśli otworzysz drzwi, zabijesz nas wszystkich.

            Raz jeszcze dostał w twarz.

- Dla przypomnienia. Jeśli znowu dotkniesz klamki, sam cię zabiję.

            Nie wierzył w ani jedno ich słowo. Wybuch w elektrowni, opad radioaktywny, dobre sobie. Ci goście powariowali. Albo wciskają mu kit, chcąc go tu zatrzymać i wywieźć daleko w sobie tylko wiadomym celu. Najmłodszy już nie był, więc sprzedaż jako seks-zabawka odpadała. Może handel narządami albo porwanie dla okupu? A może po prostu ktoś gdzieś potrzebował niewolnika do pracy na jakiejś farmie. Opcji było wiele i nie zamierzał dowiedzieć się, która jest prawdziwa. Ale czy uda mu się uciec? Siedzący obok niego mężczyzna powiedział, że jeśli spróbuje wyjść, zabije go. To ostatnie kłóciło się z jego teorią. Gdyby go zabili, musieliby go zakopać i szukać kogoś innego, na kim mogliby zarobić. Chyba że blondyn nie blefował i naprawdę był gotowy go zabić. Żeby nie otworzył drzwi, które na razie chroniły ich przed opadem.

            Zaczynał się w tym gubić. Ci ludzie stanowili dla niego zagadkę. Gdy teraz rozważał wszystko na chłodno, nie miał już pewności, jak jest naprawdę. Dlaczego tak bardzo próbował przekonać samego siebie, że ci trzej mają wobec niego złe zamiary? Może powodem było ich agresywne zachowanie, od początku do końca. Tajemniczość i nagłe wyjaśnienie, tak szokujące, iż uznał je za nieprawdziwe. Kto przy zdrowych zmysłach by tego nie negował?

            Sposób na rozwianie wątpliwości był bardzo prosty i kiedy wpadł, co należy zrobić, nie mógł zrozumieć, jak mógł na to nie wpaść wcześniej. I byłoby wszystko w porządku, gdyby potem nagle nie zmienił zdania.

- Możecie włączyć radio? – Spytał.

- Słucham? – Blondyn zdziwił się, jednak nie prośbą, a tym, że cisza została przerwana. Zaczął się już przyzwyczajać do milczenia i wypowiedziane słowa zburzyły jego spokój.

- Włączcie radio. Jeśli mówicie prawdę, powinno o tym być w mediach.

- Włącz – powiedział pasażer z przedniego siedzenia.

- Sam se włącz! – odburknął kierowca.

            Rozpoczęła się kłótnia, w którą włączył się również blondyn, on zaś znowu zmienił zdanie. Zerknął krótko na całą trójkę. Pochylił się, złapał za klamkę, pchnął drzwi i wyskoczył.

- Zamknij drzwi! – Krzyknął pasażer z przedniego siedzenia. Blondynowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Trzasnął z całej siły.

- Biedak – wyszeptał. – Już po nim.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Anioł z piekła rodem

Opowieść o trzech braciach. Część pierwsza: Bracia. Rozdział trzeci

Strudzony kosiarz