Kim jesteś?

 

            Jechał już osiem godzin. Dwie godziny temu wjechał do lasu, dokładnie w chwili, gdy słońce schowało się za horyzontem. Po obu stronach szosy ciągnęły się nieskończone rzędy sosen. Czuł, że zaczyna zasypiać. Żeby odegnać sen wspomógł się dziesięcioma gumami do żucia. Żuł jedną za drugą. Niewiele to dało, podobnie jak zapalone światło wewnątrz auta. Mrugał i miał wrażenie, że z każdą chwilą jego noga dociska gaz coraz mocniej, a ręka nie kontroluje dźwigni zmiany biegów. Zdecydowanie był o krok od tragedii. Nie wiedział, jak długo jeszcze tak wytrzyma.

            Nagle reflektory wyłowiły postać z mroku. Osoba stojąca przy drodze najwyraźniej dostrzegła jego samochód, bo wysunęła rękę w bok i machała na niego. Ktokolwiek to był, stanowił dla niego wybawienie. Nie da mu zasnąć, zabawiając rozmową, a i on sam spełni dobry uczynek podrzucając autostopowicza tam, gdzie będzie chciał, albo przynajmniej część drogi, jeśli nie zmierzają dokładnie w tym samym kierunku.

            Zwolnił i rozpoczął kontrolowane hamowanie. Zatrzymał się dokładnie obok osoby, którą ujrzał z daleka. Drzwi się otworzyły i wsiadł ktoś w kapturze. Jego pasażer szybko odwrócił twarz przed siebie. Żadnego przywitania, podziękowania, nic. No trudno, pomyślał, może zmarzł i podziękuje za chwilę, jak już się ogrzeje. Jest już noc i niewykluczone, że jest tak samo zmęczony, jak on. Nie będzie naciskał, zobaczy, jak będzie.

- Kim jesteś? – Odezwał się nagle pasażer.

            Nie wiedział, czy dobrze usłyszał. Może to przez późną porę. Wciąż czuł zmęczenie, może jego pasażer nic nie powiedział. Może tylko mu się wydawało. Utwierdziłby się zaraz w tym przekonaniu, gdyby po chwili znowu nie usłyszał:

- Kim jesteś?

            Jego pasażer po raz drugi wypowiedział to samo zdanie. Spytał, kim jest jego kierowca. W jego tonie było coś bardzo niepokojącego. Nie był on groźny. Słychać dało się ciekawość, ale ten mężczyzna najwyraźniej koniecznie chciał się dowiedzieć, jak nazywa się jego wybawca. No cóż, nie szkodzi, nic się przecież nie stanie jeśli mu powie. I tak się więcej nie zobaczą.

- Nazywa się Wiktor Górski – przedstawił się.

- Kim jesteś? – Spytał znów pasażer. Najwyraźniej nie usłyszał, więc Wiktor przedstawił się ponownie. Nic to jednak nie dało, bo znów usłyszał te same słowa. Gdy się nie odezwał, znów to usłyszał. Co tu się dzieje do cholery? Co to za koleś? Ładuje mu się do auta, najpierw milczy, a potem raz za razem zadaje to samo pytanie. Nie mówi jak się nazywa, choć grzeczność nakazywała się przedstawić.

            Gdy tak myślał, jego pasażer zdążył powiedzieć „Kim jesteś?” jeszcze dwa razy. Nie do wiary. Co to ma być? Przesłuchanie? Został zabrany z drogi z czystej uprzejmości i coś takiego odwala. Miał ochotę kazać temu kolesiowi wysiąść. Już pal licho jazdę, mógł się przecież przespać do rana w samochodzie. Nie będzie wygodnie, ale jakoś da radę. Trzeba tylko pozbyć się faceta jak najprędzej.

            W tym samym momencie usłyszał szept tuż przy uchu.

- Kim jesteś?

            Zacisnął ręce mocniej na kierownicy. To chyba jakiś żart. Kto normalny szepcze kierowcy do ucha? Nieważne, ten koleś na pewno nie jest normalny. Problemem pozostawało, jak się go pozbyć. Mógłby po prostu zjechać na pobocze, stanąć, otworzyć drzwi i kazać wysiąść, wątpił jednak, czy odniosłoby to zamierzony skutek. Musiał wymyślić coś innego. Tymczasem pytanie „Kim jesteś?” padało teraz z większą częstotliwością i bardziej natarczywie. Czuł się niemal osaczony, z każdą chwilą coraz bardziej się w środku zarówno gotował, jak i kurczył. W jego umyśle zderzało się ze sobą mnóstwo sprzecznych uczuć, a pytanie o to, kim jest, padało niemal nieprzerwanie. Kto to w ogóle był i czego od niego chciał? Skąd to pytanie? Chciał się tego dowiedzieć, ale odniósł wrażenie, że nawet gdyby spytał, jedynym co usłyszałby w odpowiedzi, byłoby „Kim jesteś?”. Czy to była jego wina? Może nie powinien był się w ogóle odzywać.

- Kim jesteś?

            Teraz głos pasażera znów był spokojny. Zupełnie, jakby pytający był po prostu zaciekawiony. A może w pytaniu nie chodziło wcale o tożsamość. Może chodziło o wykonywany zawód. Tylko po co miałby odpowiadać? Choćby dlatego, odpowiedział sam sobie, żeby  mieć choć chwilę spokoju. Cóż, raz kozie śmierć.

- Jestem pośrednikiem w handlu nieruchomościami – powiedział.

- Kim jesteś?

            Co jest, do cholery? Co tu się dzieje? Nie rozumiał i z każdą chwilą był coraz bardziej zagubiony, ale i pewien, że nie zrozumie. Znalazł się w nieprzyjemnej sytuacji. Bardzo nieprzyjemnej. Bał się, że jeśli poprosi pasażera, by opuścił jego samochód, albo spróbuje wyrzucić na szosę, nie uda mu się i będzie słyszał „Kim jesteś?”,  wywrzaskiwane do ucha bez przerwy.

            Rodzice ostrzegali go, by nigdy nie brał autostopowiczów. „Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi”, mówili. Okazało się, że mieli rację, choć raczej utrwalali mu w mózgu obraz psychopaty – mordercy. Ten na takiego nie wyglądał. Był za to dziwakiem, który gotów był doprowadzić go do szaleństwa. Powtarzał, teraz już niemal bez przerwy, te dwa słowa. Czego naprawdę chciał? Nie było sensu pytać, bo wiedział, co usłyszy. Jak mógł dać się tak podejść, tak zaszczuć. Teraz, choć nie chciało mu się już spać, czuł się jeszcze bardziej zmęczony.

            Przyspieszył, był wściekły. Na siebie, że nie mógł nic zrobić. Pasażer uderzył pięścią w deskę rozdzielczą.

- Kim jesteś?! – Krzyknął. W odpowiedzi auto przyspieszyło. Właściciel samochodu gnał na złamanie karku, zupełnie nie zważając na ograniczenie prędkości. Mógł jechać najwyżej siedemdziesiąt kilometrów na godzinę, pędził z szybkością stu czterdziestu. Pasażerem zarzuciło, ale nie kazał zwolnić. Raz jeszcze uderzył pięścią w deskę rozdzielczą, krzycząc „Kim jesteś?!”.

            Wiktor znów przyspieszył, tym razem mniej. Jechał teraz sto pięćdziesiąt na godzinę i patrzył się z wściekłością na drogę. Jeśli skupi się na szybkiej jeździe, być może nie usłyszy krzyków pasażera. Może nawet o nim zapomni. Odpręży się, jeśli nie może wyrzucić go z samochodu, to przynajmniej wyrzuci go ze swojego umysłu. To tak jak z zamknięciem oczu u dziecka: małe dziecko nieraz myśli, że jak zamknie oczy, to ten, kto na nie patrzy, też nie będzie go widział. A że on nie był dzieckiem, nie miało teraz znaczenia. Pytanie tylko, czy wyrzuci z umysłu te dwa słowa i czy kiedyś jeszcze będzie mógł je pomyśleć lub wypowiedzieć bez bólu i strachu.

            Skup się, chłopie, pomyślał. Do odważnych świat należy. Najpierw zwolnij. Weź kilka głębokich i wydechów. Zachowuj się, jakby go w ogóle tu nie było. Jesteś sam, w swoim samochodzie, bezpieczny. To twoja samotnia, twoja oaza, twoja enklawa. Twoja kryjówka przed innymi. Nikt cię tu nie znajdzie. Nie znajdzie, prawda?

            Nie, nieprawda. Ten świr siedział cały czas obok niego i co chwilę pytał, kim jest. Gdyby chociaż mógł zrozumieć, co właściwie kryje się za tymi dwoma słowami, może udałoby mu się dojść z nim do ładu. A tak to klops. Gościu siedzi tu obok i mówi dwa słowa podniesionym głosem, niemal bez przerwy, jak zacięta płyta. Taka, która utkwiła w gramofonie i nie można jej wyjąć. Czego chce? Na pewno nie podwózki, to zrozumiał niemal od razu. Co niby chce osiągnąć, pytając w kółko o to samo? Wiktor odniósł wrażenie, że choćby opowiedział temu dzbanowi całe swoje życie, ten i tak cały czas pytałby kim jest. Zostałby pewnie z nim aż do końca trasy, a potem trzymał się go jak rzep psiego ogona i pytał bez przerwy. Ciekawe, czy na policji zachowałby się identycznie. Zresztą wtedy to nie byłby już jego problem, nie zobaczyliby się więcej. Chyba że znowu by na niego kiedyś wpadł.

            Gdy tylko o tym pomyślał, poczuł się jeszcze gorzej. Nie mógł już myśleć o niczym innym, a tuż obok słyszał niemal bez przerwy, podniesionym głosem dwa słowa i był już pewien, że będą go dręczyć przez resztę życia. On zaś zacznie uczęszczać do psychiatry, by pozbyć się wstrętu czy też strachu wobec tych słów. To niewiarygodne, jak jedna, głupia decyzja potrafi wpłynąć na ludzkie życie. Pretensje mógł mieć tylko do siebie. Przecież opcji było mnóstwo, jak choćby drzemka w samochodzie, a on wybrał autostopowicza. Przyszło mu to na myśl już drugi raz. Na dodatek wcześniej skrócił sobie życie o pół godziny i prawdopodobnie wrócił do nałogu. To ostatnie było jednak niczym w porównaniu z dwoma krótkimi dźwiękami przy uchu. Jakim cudem bębenki mu jeszcze nie pękły – nie miał pojęcia.

- Kim jesteś?!!

            To, że tym razem pasażer niemal wrzasnął, przepełniło kielich. Do tej pory Wiktor panował nad sobą, ale teraz miał już dość. Gwałtownie się zatrzymał, po czym ruszył i zaczął gwałtownie przyspieszać. Do szybkości stu kilometrów na godzinę dociągnął w pięć sekund.

- Słuchaj koleś! – Zaczął. – Przedstawiłem ci się. Powiedziałem jak się nazywam i jaki zawód wykonuję. O tobie nie wiem nic. W ogóle nie podziękowałeś mi, gdy wsiadłeś i w kółko pytasz, kim jestem. Zachowujesz się bardzo niegrzecznie i być może nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Mam dość. Albo mi powiesz czego chcesz, albo wysiadasz.

            Zerknął na prędkościomierz. Pędzili z prędkością stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Spojrzał znowu na swojego pasażera, a ten znowu powiedział „Kim jesteś?”. Już spokojnie, ale wciąż to samo.

            Zahamował gwałtownie.

- Wysiadaj!

- Kim jesteś?

- Wysiadaj, mówię!

- Kim jesteś?

- Ogłuchłeś? Wysiadaj, ale już!

- Kim jesteś?

- Dość tego! – to mówiąc, Wiktor spoliczkował pasażera i wcisnął gaz do dechy. Niezrażony mężczyzna spojrzał na niego i znów spytał o to samo. Tym samym, spokojnym głosem. Zupełnie jakby go nie bolało. Jakby nie był do końca realny. Czując, że musi zrobić coś więcej, Wiktor po omacku odpiął pas autostopowicza i jeszcze bardziej przyspieszył. Jechali teraz sto osiemdziesiąt na godzinę, prawie maksymalną prędkością pojazdu Górnego. Na pasażerze nie robiło to jednak wrażenia. Cały czas spokojnie zadawał mu to samo pytanie.

            Doprowadzony do ostateczności Wiktor wcisnął hamulec. W jednej chwili wbiło go w fotel. Zamknął oczy, a gdy je otworzył, nie był w stanie uwierzyć w to, co zobaczył. Przednia szyba nie była wcale stłuczona, a pasażer spokojnie siedział na miejscu. Spojrzał tylko na niego i spytał „Kim jesteś?’.

- Słuchaj gościu, mam cię dosyć! Wysiadaj natychmiast!

- Kim jesteś? – Wciąż ten sam, niezmieniony, spokojny ton. Opanowany, zupełnie nie przejmujący się tym, że ktoś na niego krzyczy. Wiktor żył wiele lat i wiele widział, ale czegoś takiego nigdy. I jak w ogóle to możliwe, że ten koleś nadal tu siedzi? Jego nie może tu być. Czyżby miał halucynacje, zwidy wywołane wielogodzinną jazdą? A może tego faceta wcale tu nie ma. Może tylko go sobie wyobraził, może to działanie gumy do żucia. Nie był młody i jego organizm po tylu latach mógł tak na nią zareagować. Tak czy inaczej, coś było nie w porządku. Czy z nim? Mógłby spróbować dotknąć pasażera, by przekonać się, czy jest materialny, ale bał się tego, co może się stać. Co jeśli reakcja będzie inna, niż dotąd, jeśli zamiast usłyszeć „Kim jesteś”, poczuje ręce na swojej szyi? Nie, nie odważy się.

            Zaczął zwalniać. W jego głowie pojawił się plan. Uznał, że postawi pasażera w nowej sytuacji. Może taka zmiana sprawi, iż facet zmięknie i przeprosi. Albo po prostu sobie pójdzie. Bardzo na to liczył i nie mógł się doczekać, kiedy to zrobi. Uśmiechał się do siebie, co niestety pasażer mógł zauważyć. Spojrzał na niego, ale nie dostrzegł na jego twarzy żadnych zmian. Pasażer siedział niewzruszony i cały czas powtarzał tylko „Kim jesteś?”. Dobrze, że się opanował, bo inaczej nie wiedział, co mógł zrobić.

            Skręcił w leśną ścieżkę. Znaleźli się na innym terenie i z każdą chwilą oddalali się od szosy, ale pasażer nie zdawał się tym zaaferowany. Nadal spokojnie siedział i powtarzał „Kim jesteś”, teraz jednak mówił podniesionym głosem. Wiktora ucieszyła ta zmiana. Zmiana otoczenia jednak do pewnego stopnia zadziałała. Pasażerowi coraz bardziej nie pasowało jego towarzystwo i dawał temu wyraz. Chwycił za klamkę, jakby dając znak, że chce wysiąść. Czy naprawdę wszystko mogło potoczyć się tak dobrze? Może to było nierozsądne, ale Wiktor miał co do tego absolutną pewność. Uśmiechał się od ucha do ucha, pomyślał że jeszcze trochę i zacznie szczerzyć się jak głupi. Przyspieszył, a nieznajomy cały czas tkwił z ręką na klamce, nie przestając jednocześnie powtarzać, teraz już bardzo agresywnie, swojej mantry. Wiktor pomyślał, że jeszcze chwila i osiągnie swój cel. Nie wiedział, jak bardzo się mylił.

            Przyspieszył do maksymalnej prędkości i nie zwalniał, a tymczasem pasażer otworzył drzwi. Oho, jeszcze chwila i wyskoczy. Jeszcze chwila i zostanie sam. Jeszcze tylko moment.

            Wiktor chciał dać po garach jeszcze bardziej, ale wiedział, że to niemożliwe. Nagle jego pasażer z głośnym „Kim jesteś?!!”, wyskoczył z auta, a Górny uderzył z radością w kierownicę. Zatrąbił i zdawało się, że po lesie rozniosło się echo. Zaczął się śmiać jak głupi i już sięgał do dźwigni zmiany biegów, kiedy zauważył, że samochód zaczyna spadać w dół. Ostatnim co usłyszał był wrzask nieznajomego.

- KIM JESTEŚ?!!!

           

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Anioł z piekła rodem

Opowieść o trzech braciach. Część pierwsza: Bracia. Rozdział trzeci

Strudzony kosiarz