Opowieść o trzech braciach. Część pierwsza: Bracia. Rozdział trzeci

 

 

SEN

 

 

Wtorek, 11 marca 2036, 21:05

 

Pięć minut po opuszczeniu stacji przygotowali się do niewygodnego spoczynku przy torach. Kacper położył się na boku i położył głowę na dłoniach, z których utworzył prowizoryczną poduszkę, chroniącą czułą część ciała przed twardym podłożem. Z tego powodu od trzech lat dłonie bolały go tak bardzo, iż wolał nigdy nie sięgnąć po pistolet lub nóż. Obawiał się, że nie utrzymałby broni zbyt długo. Nawet z trzymaniem sztućców miał problem..

Ostatnimi słowami, jakie usłyszał przed zaśnięciem Julian, było „Kocham cię”. Zapadł w sen, ukojony, jak myślał, wyznaniem skierowanym do niego. Leżący metr dalej Kacper zgadł jednak, że te słowa dotyczyły dziewczyny ze stacji. Skrzywił się i próbował wyłączyć swój mózg, niestety bezskutecznie, bo bez przerwy kołatało w nim to, co dzisiaj starszy brat powiedział mu na ucho. „Lazaret jest przepełniony chorującymi, z różnych stacji. Nie da rady.”

Starsi bracia znaleźli tego dnia kolejne powody do uskarżania się, ale Julian wciąż się trzymał dzięki swojej muzyce. Nie dowiedział się niczego o sytuacji zaistniałej w miejscu, w którym po raz drugi tego samego dnia pobił swój rekord.

W końcu, po dobrej godzinie wiercenia się, Kacper zasnął. Sen, który go nawiedził, nie należał do przyjemnych. Byli w nim jego rodzice. Ostatnie chwile z nimi nie wyglądały jednak tak, jak w rzeczywistości. We śnie wraz z Marcinem próbowali powstrzymać ich przed spadnięciem w przepaść. Z racji młodego wieku, dla obu było to niemożliwe. Ostatnie słowa matki „Zawsze będziemy was kochać”, też były bez sensu. Nie stanowiły żadnego pocieszenia. Jak mogli ich kochać, skoro zaraz mieli zginąć? A ostatnie słowo – „kochać” – zabrzmiało już po tym, jak wypuścili swoich rodziców z rąk. I mimo szerokiej przestrzeni wcale nie rozniosło się echem, ale zaniknęło, nim zgłoska „a” zdążyła wybrzmieć. Usiadł wtedy i zapłakał. Wylewał z siebie wodospad łez, a Marcin siedział z zaciśniętymi ustami i pięściami. Potem nie stało się nic więcej. Nie obudził się, tylko nadal siedział nad przepaścią i płakał, a i Marcin nadal robił to samo, co do tej pory.

Juliana z nimi nie było. Został w domu i grał. Bez opieki, pozostawiony sam sobie. Ostatecznie dla niego nie było żadnej różnicy. Na jawie pamiętał swoich rodziców, albo jak przez mgłę, zaś rolę ojca pełnił Marcin. We śnie równie dobrze mógł ich nie mieć. Kochał swoją muzykę tak bardzo, że równie dobrze mógł być sam. Była dla niego jadłem i napojem, więc we śnie zatracał się w niej tak samo jak w rzeczywistości. Gdy grał, przesłaniała mu cały świat. Kacper wiedział, że to wszystko był tylko sen i podejrzewał, że w swoim śnie Julian gra na swoich ukochanych skrzypcach. I że nawet na jawie, gdyby nastąpił biblijny, a nie atomowy koniec świata, nie przestanie grać. Że nie zwróci uwagi na upadek Ziemi i że będzie w skupieniu oddawał się swojej pasji. Z zamkniętymi oczami i z uśmiechem w duchu. Kacper czasem odnosił wrażenie, że Julian jest oniryczny, a może nawet eteryczny. Czuł to zarówno na jawie jak i we śnie. Tym samym śnie od trzech lat.

Jeśli chodziło o Juliana, Kacper nie chciał, aby był inny. Nie w pełni rozumiał nowy świat, wciąż był dzieckiem i gdyby dzieciństwo, które całej trójce zostało już odebrane, straciłby i on w jednej chwili, nie byłby już tym samym człowiekiem. Ja i mój starszy brat, myślał Kacper, straciliśmy rodziców, straciliśmy nasz dawny świat, gdy zdążyliśmy w miarę dobrze go poznać, gdy pojęliśmy zasady, jakie w nim panowały. Choć ja miałem tylko siedem lat, a Marcin dwanaście, pamiętamy sporo, tak jak pamiętamy naszych rodziców. I choć żaden z nas nie jest dorosły, wyrośliśmy na tyle, by móc sobie jakoś dać radę. Julian, który tamtego świata nie poznał, który być może świata poza swoją muzyką nie widzi, nie jest w stanie zobaczyć, a odkrycie prawdy będzie dla niego wielkim szokiem, którego może nawet nie przeżyć.

Marcin zasnął na krótką chwilę. Miał bardzo podobny sen – krótki, o śmierci rodziców i o reakcji jego oraz jego brata na to, co się właśnie stało. I z jakiegoś powodu wiedział, że również Kacprowi się to śni. Gdy się obudził i spojrzał na brata, zrozumiał, że jego sen musi był bardziej złożony i że w tym śnie, jest on nie tylko smutny, ale i bardzo zafrasowany.

...

Tymczasem, nadal śniąc, Kacper wracał z Marcinem do domu. Już tak nie płakał. Czuł, że gdyby się nie opanował, wypłakałby oczy. Zerknął na brata. Szedł tuż obok niego, wciąż z zaciśniętymi pięściami i ustami. Kacper wiedział, że teraz najważniejsze było dla Marcina zaopiekowanie się bratem. Ich wspólny trening militarny uczynił z nich niemal odludków. W świecie tego snu pamiętali także i o tym. W końcu stanęli przed drzwiami swojego domu. Kacper wszedł i skierował swoje kroki do pokoju Juliana. Odnalazłby go każdy, kto przekroczyłby jego próg. Wystarczyło podążać za dźwiękami muzyki. Dla każdego spoza najbliższej rodziny była jak więzienie, w którym dałby się zamknąć z rozkoszą.

Julian siedział po turecku u wezgłowia łóżka. Nawet nie zauważył, że ktoś się zbliża. Kacper wszedł do środka i usiadł naprzeciwko. Jego brat tylko grał, wciąż tę samą melodię, ale uśmiechał się. Tymczasem Marcin obserwował ich zza okna. Kacper chciał coś powiedzieć, delikatnie poruszyć kwestię rodziców, nie miał jednak pojęcia, jak się do tego zabrać. Nieważne, jak delikatnych słów by użył, nie przyniosłyby one pożądanego efektu. Julian zarzuciłby mu kłamstwo, a nawet gdyby mu uwierzył, natychmiast pojawiłoby się wyparcie, nawet jeśli nie wiedział, co to takiego.

Najmłodszy z braci Kadmeckich poruszał swoim smyczkiem nieprzerwanie, z zamkniętymi oczami. Dźwięki pojawiały się niemal niekontrolowane, były czystą improwizacją. Jakiekolwiek zakłócenia mogły mieć fatalne skutki. Raz, kiedy rodzice próbowali mu przerwać ze względu na obiad, musieli męczyć się przez godzinę, by uspokoić swojego syna. Choć cieszyli się, że ich potomek w tak młodym wieku oddał się swojej pasji, czasem mieli jej serdecznie dość. Zaburzała ona wypracowany rytm dnia. Dokładała kolejną ilość zmartwień związanych z zajmowaniem się najmłodszym synem: karmieniem, przewijaniem i innymi rzeczami, które robi się przy mały dziecku. Kiedy odeszli z tego świata, Julian dopiero nauczył się korzystać z nocnika, do którego nie było dostępu. W nowym świecie chyba tylko cudem nauczył się załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne w dostępny sposób. Poza tym, robił to, co bracia: wędrował, jadł i spał, a granie, które stało się jego obowiązkiem, było nieodłączną częścią jego osoby. Nadal oddawał się swojej pasji, a jedyną zmianą były oko-liczności. I choć to, co kochał, robił teraz w innym miejscu, nie dostrzegał tego, tak jak nie odczuł nowej rzeczywistości, z której nie zdawał sobie sprawy.

Chłopiec, który siedział przed Kacprem, wciąż grał, jakby znajdował się w zupełnie innym miejscu. Nie jadł od kilku godzin i, co dziwne, wcale nie był głodny. Nie był głodny w starym świecie, w którym całą trójką przebywali. Jakimś sposobem jednak w prawdziwym, do którego powrócą, gdy przyjdzie pora się obudzić, jedzenie tych kilku dań, jedynych dostępnych, a także picie jakże niesmacznej pseudoherbaty, nie sprawiało mu problemów, jakimś cudem jego system trawienny z dnia na dzień dostosował się do nowych warunków. Jednak we śnie brata, zanurzał się w słodkim zapomnieniu i wszelkie próby zakłócenia tego stanu stawały się udręką. W  dniu, gdy trzeba było uciekać z domu, choć nie grał przez kilka godzin, zupełnie niespodziewanie zachował spokój. W innych okolicznościach można by było się z tego cieszyć, ale w chwili ewakuacji nikomu z jego rodziny nie było to dane.

Gdy przymusowo zamknęli rozdział dawnego życia, Julian znów zaczął grać, tak jak teraz, w tym śnie. We śnie, który dla Kacpra i Marcina był tragedią, a dla ich najmłodszego brata – bajką. Opowieścią własnego autorstwa, kompozycją stworzoną z ulotnych, lecz dla niego realnych elementów. Niczym opowieść idioty, piękna, ale nic nieznacząca. W tym śnie taka była i taka być miała już zawsze. Szekspir miał rację, ale w przypadku Juliana się pomylił, bo ten geniusz muzyczny nie był idiotą, a przynajmniej nie w wyjściowym znaczeniu tego pojęcia. Nieświadomy introwertyzm wywołany pasją, dla jednych stał się męczarnią, a dla innych - źródłem przyjemności i czarem powodującym uszczuplanie funduszy.

Obudziwszy się, Kacper nie wiedział, co czuć. We śnie był świadomy, że to, co widzi, nie jest rzeczywistością, teraz jednak, choć powinien czuć na przykład przygnębienie, był jedynie zdezorientowany. Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Ten sen, powtarzający się każdej z tysiąca i dziewięćdziesięciu siedmiu nocy, wciąż stanowił dla niego zagadkę. Był przekonany, że każdy następny sen, będzie taki sam, aż do śmierci.

Spojrzał na Marcina, który siedział z lekko spuszczoną głową i mrugał oczami ze zmęczenia. Początkowo chciał go pocieszyć, przytulić. Zauważył jednak, że z na wpół zaciśniętych razem dłoni wystaje mu jakaś kartka. Podszedł do brata i wziął kartkę, którą ten bez protestów dał sobie zabrać. Przyjrzał się uważnie temu, co na niej było i westchnął głęboko, po czym zwrócił bratu jego własność. Z jakiegoś powodu miał zamiar ją podrzeć, ale ostatecznie zrezygnował.

Julian wciąż spał. Trzysta dwadzieścia pięć z pięciuset dwudziestu zarobionych przez niego nabojów wciąż znajdowało się w futerale schowanym w nabytej poprzedniego dnia przez Marcina torbie. Kacper spojrzał znacząco na swojego brata.

- Daj mu czas – odezwał się bezgłośnie Marcin. – Niech jeszcze trochę pośpi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Anioł z piekła rodem

Strudzony kosiarz