Mortem Cito

 

Blog „Zapiski Smutnego”

Dzień 1

 

            Moi rodzice ciągle się kłócą. Odkąd pamiętam. Kiedyś nie miałem z tym problemu, bo zwracali na mnie uwagę i troszczyli się o mnie, ale teraz prawie na mnie nie patrzą, zostawiając samemu sobie. Czasem czuję się tak, jakbym dla nich nie istniał. Nie kontrolują mnie i nie interesuje ich to, co robię. Nieraz wydaje mi się, że gdybym kogoś zabił, mieliby to gdzieś.

 

Dzień 2

 

            Siedzę w swoim pokoju i słyszę kłótnie. Tak głośną, że nie jestem w stanie do końca stwierdzić, kto co krzyczy, choć mogę się domyślać. Ale nie chcę. Nie dodatkowo szarpać sobie nerwów. Siedzę tylko i wgapiam się monitor komputera i piszę to. Czy ma to sens? Nie wiem, może kiedyś się dowiem.

 

Dzień 3

 

            Kolejna kłótnia. Po szkole i odrobieniu lekcji siedzę zamknięty w pokoju i piszę te słowa. Nie wiem, po co. Nie przynoszą mi ulgi. Wyrzucam z siebie, co myślę. Mam dość ich kłótni, ale rozumiem, że nie powinienem się w nią mieszać, by sam przypadkiem nie oberwać i nie zaognić w ten sposób sytuacji. Chujoza.

 

Dzień 4

 

            Wróciłem ze szkoły, odrobiłem lekcje, a teraz siedzę przy komputerze i piszę. Po cholerę?! Słyszę tę kłótnię, ale co z tego. Nie mogę nic z tym zrobić, jestem bezradny wobec tej sytuacji. Co ja, szesnastolatek, mogę zrobić? Nic, kurwa, nie mogę zrobić, więc czemu po prostu nie miałbym dać sobie spokój?

 

Dzień 5

 

            Kolejny dzień i ta sama sytuacja: przychodzę do domu, kłótnia, której nawet muzyką nie można zagłuszyć. Myję ręce w łazience: kłótnia. Zamykam się w pokoju i zabieram za odrabianie lekcji: kłótnia. Włączam komputer: kłótnia. Zaczynam to pisać...sami wiecie co. Chyba nie muszę pisać dalej, wyłapaliście schemat. Kiedy oni jedzą i piją? Myślę sobie, że nigdy, ale przecież żyją, więc pewnie dają sobie na wstrzymanie przez kilka, góra kilkanaście minut, kiedy mnie nie ma.

 

Dzień 6

 

            Zastanawiam się, po co to w ogóle piszę? Moje klikanie w klawiaturę nie ma żadnego wpływu na sytuację w domu, tylko mnie dodatkowo stresuje. Stresuje mnie, ale i tak piszę. Czyżbym czuł nieodpartą potrzebę, konieczność opisywania tego, co się dzieje w moim domu? Nie przynosi mi to ulgi, choć taki był mój zamysł, kiedy zacząłem. Sądziłem, że jak wyrzucę to wszystko z siebie, poczuje się lepiej. Nic z tego, jest tylko gorzej.

 

Dzień 7

 

            Kolejny, chujowy dzień, kiedy wszystko dzieje się według tego samego schematu, wiece jakiego. A jednak piszę to. Piszę o tej cholernej kłótni. Tyle że tym razem krzyczą, a właściwie wrzeszczą na siebie jeszcze głośniej. Nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. Przydałby mi się stopery do uszu. Mimo że siedzę za zamkniętymi drzwiami, ich wrzaski są więcej niż nie przytłumione. Zaczynam myśleć, że jeszcze trochę, chociaż pokój, w którym się znajdują, jest w innej części domu, swoimi wrzaskami rozwalą mi drzwi. Powiedzieć, że jest chujowo, to jak nic nie powiedzieć.

 

Dzień 8

 

            Kiedy chodzę do toalety, niemal pękają mi bębenki. Chętnie pozostałbym u siebie, ale nie zamierzam siedzieć przed kompem w obsranych gaciach. Ubikacja jest bliżej pokoju, w którym kłócą się moi rodzice. Gdy się do niej wejdzie, słychać ich jeszcze wyraźniej. Gdy jestem w środku, jestem narażony bardziej także dlatego, że w przeciwieństwie do mojego pokoju, w drzwiach sracza jest szyba i od krzyku rodziców rozbite szkło może polecieć mi prosto w twarz. Pojebana sprawa.

 

Dzień 9

 

            Moje ulubione pomarańczowe Tik-Taki nie pomagają. Nie są w stanie zagłuszyć tych przeklętych kłótni. I nie traktuję słowa „przeklętych” jako wyrazu złości. Odnoszę wrażenie, że one naprawdę są przeklęte. Robią coś z moim umysłem, zatruwają go. Nie wiem, jak długo jeszcze będę w stanie wytrzymać te wrzaski. Nie jestem w stanie nic zrobić. Czuje jedynie bezradność.

Dzień 10

 

            Wyrzuciłem wszystkie słodycze. Nie dają mi żadnej radości, a czy rodzice się na mnie za to wkurzą, nie ma dla mnie znaczenia. Jeśli wkurzają się na siebie, to mogą i na mnie, choć wolałbym nie stracić słuchu. Zresztą nawet, gdyby go stracił, to nic wielkiego by się nie stało. W szkole nie mógłbym się co prawda normalnie uczyć, ale wtedy to nie miałoby już dla mnie znaczenia. Właściwie to i teraz niewiele rzeczy ma dla mnie znaczenie. Chcę tylko mieć spokój, ale moich rodziców gówno obchodzą moje uczucia.

 

Dzień 11

 

            Każdy kolejny dzień jest taki sam, więc mógłbym nic nie pisać. A jednak piszę, bo czuję, że inaczej nie dam rady. Chciałbym powiedzieć, że nie obchodzą mnie kłótnie moich rodziców, ale to byłoby kłamstwo. Choć to dość egoistyczne, bo uważam, że skoro jak ja ich już nie obchodzę, to nie powinno być tak, że oni nie obchodzą mnie. Nie oznacza to jednak, że czuję się od nich lepszy. Nie czuję się, i wcale nie chcę się tak czuć.  I nie chcę, aby dzień po dniu wszystko układało się tak chujowo.

 

Dzień 12

 

            Mógłby w coś sobie zagrać. W jaką grę na konsoli lub komputerze, offline lub online. Albo chociaż popykać w coś na swoim telefonie. Ale nie chce mi się, bo wtedy kłótnia rodziców dekoncentrowałaby mnie jeszcze bardziej. Więc siedzę na krześle przed kompem i napierdalam palcami w klawiaturę. Nie chcę słyszeć kłótni rodziców, ale, tak, jak się spodziewałem, nie pomaga jednak nawet discman na uszach. Nie wiem, jak długo tak wytrzymam.

 

Dzień 13

 

            Jak żyć, kiedy rodzice chuja wiedzą o twoich uczuciach? Nie wiem, ale jakoś się trzymam. Najlepszym dowodem jest to, że piszę te słowa. Robię to, aby nie zwariować. Dzień w dzień od dawna wszystko jest tak samo, czuję, że nie zauważyłbym, gdyby świat się skończył. Mój jest tu, w pokoju, w którym siedzę. Moje wcześniejsze życie dobiegło końca. Nie wychodzę z pokoju, nie spotykam się z przyjaciółmi, nie odbieram od nich maili ani telefonów czy esemesów. Odciąłem się całkowicie. Czuję, że ich krzywdzę, ale nie jestem w stanie nic z tym zrobić. Kilka dni temu słyszałem nawet dzwonek do drzwi. Jestem przekonany, że to był jeden z nich. Nie zwątpiłem w nich. Wiem, że nadal im na mnie zależy, ale ja już nie potrafię i nie wiem, czy potrafiłbym spojrzeć im w oczy.

 

Dzień 14

 

            Dziś po raz pierwszy od dawna usłyszałem pukanie. Przez chwilę miałem nadzieję, że rodzice wpuścili jednego z moich przyjaciół i chcą mi o tym powiedzieć, ale podświadomie czułem, że to nieprawda. Otworzyłem drzwi. To była moja matka. Już po wyrazie jej twarzy rozpoznałem, że się myliłem. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo wrzasnąłem „Wypierdalaj!” i zatrzasnąłem drzwi. Nie zapukała ponownie. Nic nie powiedziała. Usłyszałem jedynie oddalające się kroki, a w chwilę później kłótnie. I, tak jak dotąd, nie było w niej ani słowa o mnie. Tak jak myślałem, mają mnie głęboko w dupie.

 

Dzień 15

 

            Przytłaczają mnie nie tylko kłótnie rodziców, ale również samotność. Codziennie pragnę, aby mieć kogoś blisko siebie. Rodzeństwo, najlepiej starsze. Brata albo siostrę, która by mnie wspierała, pocieszała dobrym słowem, cokolwiek, bym nie musiał się z tą beznadzieją mierzyć sam. Niestety, mama już dawno powiedziała, że nie chce mieć więcej dzieci. Nie wiem dlaczego, nigdy mi tego nie wyjaśniła. Domagałem się odpowiedzi, do czasu aż o mało mnie nie uderzyła. Popędziłem wtedy do siebie i trząsłem się ze strachu przez kilka godzin. Zasnąłem w ubraniu, nie udawszy się do łazienki.

 

Dzień 16

 

            Chujoza. To jedno słowo chodzi mi dziś po głowie. Chujoza, chujoza, chujoza. Chujoza nad chujozami i wszystko chujoza. To właśnie czuję. Ciągłe kłótnie rodziców, wrzeszczących na siebie nieustannie, zupełnie jakby żadne z nich nie potrzebowało przerwy na oddech. A ja siedzę u siebie i tworzę wynurzenia w Wordzie. To żałosne. Nie, to nie jest żałosne. To chujoza.

 

   Dzień 17

 

            Jest wciąż tak samo, a jednak coraz gorzej. Wciąż się kłócą, teraz jestem już w stanie powiedzieć, że dzień po dniu każde z nich wywrzaskuje te same słowa co poprzedniego dnia. Przez te wszystkie miesiące nie zmienił się nawet przecinek, że tak powiem. Wywrzaskiwane „argumenty” na jednym oddechu, przerywane i nie przerywane zarazem, bo krzyczą jednocześnie i mimo to da się rozróżnić kto i co krzyczy. Czuję, że teraz nawet stopery by mi nie pomogły. Jakim cudem nie stępili mi swoim wyciem słuchu, nie mam pojęcia.

 

 

Dzień 18

 

             Jak żyć, ja się pytam. Jak mam żyć, skoro jedyne, co słyszę, to wrzaski rodziców, osób, które powinny mnie kochać, okazywać troskę każdego dnia, a zamiast tego codziennie drą na siebie mordy? Za co los pokarał mnie takimi starymi? Czemu codziennie muszę znosić takie darcie ryjów? Niech wreszcie zdarzy się coś, co wsadzi im mordy w kubeł.

 

Dzień 19

 

            Sam już nie wiem, czy to moi rodzice. Teraz to już tylko dwa przekrzykujące się głosy. Nie kłócą się chyba tylko kiedy śpią. Przez nie mam kłopoty z zasypianiem. Przez te same, które mnie budzą. Ściany rezonują je, cud że się nie zawaliły. Ściana mojego pokoju to cholerna ściana nośna. Gdyby ich głosy mogły zabijać, od dawna byłbym martwy, oni zresztą też. Ale przynajmniej miałbym spokój. I w sumie w dupie mam, gdzie trafiłbym po śmierci.

 

Dzień 20

 

            Kłótnie moich rodziców kiedyś doprowadzą do tragedii. Pewnego dnia się pozabijają, jestem tego pewien. A ja nie będę w stanie nic z tym zrobić. Jestem za słaby, by stanąć pomiędzy nimi i ich rozdzielić. Sam bym oberwał. Kiedyś słyszałem, że jedyny sposób na uspokojenie kogoś to danie mu w twarz, ale ja nie zdobyłbym się na to, a nawet jeśli, to nie podziałałoby to, sam bym oberwał w odpowiedzi. Siedzę więc w swoim pokoju cicho jak mysz pod miotłą. Milczę, a jednocześnie gotuję się w środku. Wiem, że któregoś dnia nie wytrzymam.

 

Dzień 21

 

            Życie jest do dupy. Papierosy też, takie hasło jest na plakacie, który przypadkiem wygooglowałem przez Grafikę Google. Nie wiem jak jest naprawdę, nigdy nie próbowałem, ale uznałem, że czas spróbować. Po drodze do domu wstąpiłem do kiosku i kupiłem jedną paczkę i zapalniczkę, a kioskarka nawet nie poprosiła mnie o dowód, widać wyglądałem jej na co najmniej osiemnaście. Pewnie powinienem się cieszyć, ale wcale tak się nie czuję.

            Jeszcze przed powrotem do domu otworzyłem paczkę i zapaliłem papierosa. Faktycznie był do dupy. Wypaliłem jednak całego, a potem następnego i następnego. Po wejściu do swojego pokoju wziąłem kolejnego papierosa i zapaliłem, szło już łatwiej i przyjemniej. Nic to jednak nie zmieniło, wciąż czuję się źle, a może nawet podle. Jakbym paląc papierosy krzywdził swoich rodziców. Czemu wciąż mnie obchodzą, nie mam pojęcia.

 

Dzień 22

 

            Nienawidzę swoich rodziców. Kocham i nienawidzę. Jak mogę tak po prostu kochać, gdy mnie non-stop olewają? Nie można, kurwa, i już. I proszę, jeśli to będziecie czytać, nie myślcie o mnie źle. Nie znajdujecie się na moim miejscu i nie możecie wiedzieć, co przeżywam. Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć, że wychodząc do szkoły wziąłem ze sobą papierosy i wyrzuciłem je do pierwszego kosza. Nie żałuję swojej decyzji. Papierosy są do dupy.

 

Dzień 23

 

            Jest bardzo źle. Czyżbym bym jeszcze słabszy, niż myślałem? Z każdym dniem wrzaski moich rodziców słyszę głośniej, choć to niemożliwe. Boże, widzisz i nie grzmisz! Jak mogę tak żyć? Czemu w ogóle jeszcze chodzę po Ziemi? Nie, poprawka, nie chodzę. Siedzę w szkole albo w domu przed kompem, wklikując w Worda te swoje żałosne wynurzenia, które nikogo nie obchodzą. Życie nie jest do dupy, tak jak papierosy.

Nie, życie to chujoza.

 

Dzień 24

 

            Beznadzieja i chujoza mnie przytłaczają. Atakują ze wszystkich stron, ściskają jak ruchome ściany w komnacie tortur. Choćbym chciał żyć (a sam nie wiem, czy chcę), czuję, że posępna atmosfera rodzinnego domu działa na mnie destrukcyjnie. Sprawia, że odechciewa mi się funkcjonować poza swoim pokojem i gdy wychodzę za potrzebą, słaniam się jak pijany. Raz pomyliłem kierunek i zamiast skierować się do toalety, udałem się do dużego pokoju, gdzie mają zwyczaj kłócić się moi rodzice. W ogóle mnie nie zauważyli, a ja powlokłem się na balkon i omal nie wyskoczyłem. Mieszkamy na ósmym piętrze, więc na bank odwaliłbym kitę. Gdy w końcu dotarłem do celu, ledwo zdążyłem spuścić gacie, a po załatwieniu sprawy prawie zapomniałem spuścić wody i nieomal zemdlałem. Wychodząc, nie zamknąłem za sobą drzwi, po czym upadłem na podłogę. Do drzwi pokoju ledwo się doczołgałem i z takim samym trudem zamknąłem drzwi. Straciłem przytomność i obudziłem się dopiero w porze kolacji.

 

Dzień 25

 

            Powiedzieć, że czuję się przytłoczony, to jak nic nie powiedzieć. To co się dzieje wokół mnie, nie zabiera mi chęci do życia. To mnie zabija. Wciąż żyję, ale tak naprawdę jestem już martwy. Już mnie tu nie ma. Moja śmierć jest tylko kwestią czasu. Ile mi go zostało? Nie wiem i nie chcę wiedzieć.

 

Dzień 26

 

            Siedzę i klikam, choć nie wiem po co. Ledwie dycham, jedną nogą jestem już na tamtym świecie, niedługo kopnę w kalendarz, jak nie w ten, to w inny sposób. Jak już to się stanie, wszystkie moje problemy znikną. Jestem pewien, że moja śmierć nie obejdzie moich rodziców. A może i obejdzie, dając powód do kontynuacji kłótni. Bo tak słuchając ich, wiem, że żadne z nich nie ma jaj, by złożyć pozew o rozwód. Każde woli się drzeć na drugie na cały głos. Sąsiedzi ani razu nie przyszli ze skargą, ani nie wezwali policji, pewnie się moich rodziców boją. To dobrze czy żle?

 

Dzień 27

 

            Zabieram razem z sobą tajemnice swe, bo zgubiłem gdzieś chęć do życia. Uciekać jest mi najłatwiej, chociaż nie mam gdzie. Wszędzie pełno moich miejsc.

            To moje pożegnanie. Ten świat nie jest miejscem dla mnie. Podjąłem już decyzję. Biorę z apteczki dwa pojemniki środków uspokajających. Otwieram je i biorę garść za garścią. Łykam. Zamykam oczy i odpływam.

           

           

           

                       

           

 

 

 

 

           

 

 

 

           

           

 

           

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Anioł z piekła rodem

Opowieść o trzech braciach. Część pierwsza: Bracia. Rozdział trzeci

Strudzony kosiarz