Umrzeć w męczarniach

 

            W cały swoim trzydziestopięcioletnim życiu nie przeżył niczego, na co mógłby się uskarżać. Miał dobrą pracę i każdego wieczoru sypiał z inną. Nie spieszył się do żeniaczki. Zamierzał szaleć dopóki starczy mu sił. Nic też nie było w stanie zepsuć mu humoru. Uważał, że jest niepokonany i nikt mu nie stanie na drodze, bo miał w kieszeni nawet prezydenta i niektórych dostojników kościelnych. Słowem, półbóg. Ktoś, komu nikt nie podskoczy.

Jeszcze tego samego dnia miał się przekonać, jak bardzo się mylił. Na krótko przed północą, po opuszczeniu klubu nocnego, miał już mocno w czubie, ale i tak był zdecydowany prowadzić. Jak zwykle, miał gdzieś, czy policja go złapie, bo wiedział, że i tak nic mu nie zrobią. Nie wziął jednak pod uwagę, że ktoś go obserwuje już od jakiegoś czasu. I że ten ktoś okaże się jeszcze bardziej bezwzględny, niż on sam. Kidy tylko otworzył drzwi samochodu, poczuł nagły ból z tyłu głowy i stracił przytomność.

            Kiedy zaczął odzyskiwać przytomność, wciąż bolała go głowa, na dodatek miał potężnego kaca. Spróbował mrugnąć. Nim jego oczy przyzwyczaiły się do światła, minęło kilka dobrych minut. Jeszcze kilka zajęło mu zrozumienie, że jest tylko w majtkach, skarpetkach i podkoszulku, a ręce i nogi ma przywiązane grubymi sznurami do łóżka w pozycji „na orła”. U stóp mebla stał jakiś mężczyzna, ubrany w dżinsowe spodnie i koszulę. Rysy nieznajomego o dziwo budziły zaufanie. Widział go po raz pierwszy, choć mógł się założyć, że już go gdzieś widział. W prawej ręce mężczyzna trzymał pistolet i zdecydowanie nie była to zabawka. Działo się coś naprawdę niedobrego.

- Widzę, że się obudziłeś – odezwał się nieznajomy. Jego głos był spokojny, nie dało się w nim słyszeć nawet nuty groźby. Kim był?

- Gdzie jestem? – Spytał, starając się zachować spokój. Gdy tylko przemówił, ból głowy się wzmógł.

- W twoim własnym domu. – Głos nieznajomego wciąż był spokojny. – Jak więc widzisz, to nie porwanie. Przywiozłem cię tam, gdzie zmierzałeś. Różnica polega na tym, że nie możesz nic zrobić, a ja mogę zrobić z tobą, co chcę. Najlepsze jest to, że mieszkasz na odludziu i nikt cię nie usłyszy.

- Czego chcesz?

- Satysfakcji – odparł nieznajomy. – Zapłacisz mi za to, co zrobiłeś.

- A co takiego zrobiłem? – Nie potrafił zrozumieć, o co chodzi. To prawda, zrobił wiele różnych świństw, zaliczając kobiety i porzucając je, stosował przekręty finansowe. Lista była długa. Co jednak zrobił, że przyczepił się do niego mężczyzna, który stał teraz u stóp jego łóżka?

- Zabiłeś mi brata – odparł tamten i wycelował mu w głowę. – Skatowałeś go. Widziałem, jak poprosiłeś go o papierosa. Gdy odmówił, stłukłeś go na kwaśne jabłko. Nie zdążyłem dobiec. On już nie żył, a ty zdołałeś zniknąć. Jestem jednak dalekowidzem i zdołałem ujrzeć twoją twarz. Przez trzy miesiące śledziłem cię, poznając twoje zwyczaje i szukając okazji, by cię zgarnąć i udało mi się. Teraz opowiesz za to. Zginiesz bolesną śmiercią, ale potrwa to dużo dłużej. Żebyś myślał o tym, co zrobiłeś.

            Skierował lufę pistoletu i skierował lewy obojczyk, po czym strzelił. Odpowiedzią był straszliwy wrzask, który jednak, podobnie jak huk wystrzału, na oprawcy nie zrobił wrażenia. Cały czas patrzył na swoją ofiarę bez mrugnięcia okiem. Następna kula trafiła w prawy obojczyk, czego skutkiem był ponowny krzyk.

- Dobrze się bawisz? – Spytał oprawca i uśmiechnął się. – Bo ja tak.

            Nie czekając na odpowiedź, strzelił ponownie, tym razem w prawy bark. Kolejny huk, kolejny krzyk. Po kilku sekundach jeszcze jeden strzał, tym razem w lewy bark. I znów krzyk. Związany spodziewał się, że zaraz padnie następny, ale nie doczekał się. Jego oprawca postanowił zrobić sobie przerwę.

Ból był straszliwy i obficie krwawił. Dopiero teraz zdał sobie sprawy z powagi sytuacji. Wiedział, że nie wyjdzie z tego cało, nie związany w ten sposób. Nigdy nie spodziewał się, że którykolwiek z jego uczynków będzie miał konsekwencję, a już na pewno nie taką. A więc tak skończy. Martwy, związany, pozostawiony, aby zgnił. Co za podła śmierć. Chciał umrzeć ze starości. Nie godził się na to, ale zrozumiał, że się nie uwolni.

Rozmyślania przerwał strzał w lewe ramię, dokładnie w połowie między barkiem a łokciem, a z jego ust wydobył się kolejny krzyk protestu. W chwilę później oprawca stanął bokiem do łóżka. Miał zatyczki w uszach. Jakim sposobem słyszał jego pytania? Odpowiedź była jedna: umiał czytać z ruchu ust. Tylko w ten sposób mógł rozumieć, co do niego mówił, a jednocześnie nie ucierpieć na słuchu.

            Kolejny strzał. Tym razem w prawą stopę. Największy ból do tej pory. Przecinający powietrze krzyk i skarpetka przesiąkająca krwią. A zaraz potem strzał w prawy łokieć.

            Krzyczał przez kilka minut. Gdy skończył, został trafiony w prawe ramię, w połowie między barkiem a kciukiem. Zaraz potem oprawca obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. To jednak nie miał być koniec. Związany mężczyzna wiedział, że nie może być inaczej. Ten świr tu wróci i dalej będzie go torturował, a on nie miał jak się stąd ruszyć.

            Drzwi otworzyły się równie szybko, jak się zamknęły. Oprawca podszedł bliżej. Tym razem wszedł na łóżko i nastąpił na krocze swojej ofiary, wywołując długi, przeciągły krzyk. Zszedł po dłuższej chwili, po czym strzelił w prawe kolano. To był największy ból dla związanego mężczyzny. Wielokrotnie wcześniej słyszał, że strzał w kolano boli najbardziej, a i właśnie się o tym przekonał. Nie wątpił, że drugie czeka taki sam los. Stało się to chwilę później, a zaraz potem kolejny nabój przebił prawą dłoń, czemu towarzyszył kolejny krzyk, skwitowany przez napastnika szerokim uśmiechem.

- Czemu się nie uśmiechasz? – Spytał niemal z czułością. – Tak dobrze się bawimy.

- Idź do diabła! – Brzmiała odpowiedź.

- Ty trafisz tam pierwszy.

            Związany nie odezwał się. Nie wiedział, co miał na to powiedzieć, a poza tym rozmowa nie miała sensu. I tak umrze, więc czegokolwiek by nie powiedział, nie będzie miało znaczenia.

- Co powiesz na mały zakład? – Pytanie zaintrygowało gospodarza domu. Jego oprawca coś mu proponuje. Czyżby myślał o wypuszczeniu go? Czy jeśli coś zrobi, na przykład odpowie na jakieś pytanie, ten puści go wolno? Zaraz wykluczył taką możliwość.

- Jaki znowu zakład?! – Chciał rozegrać to na spokojnie, ale nie potrafił. Niestety, okazał tylko swoją słabość.

- Taki mały – padła odpowiedź. Głos oprawcy niemal ociekał słodyczą. – Prosta sprawa: zgadujesz, w które miejsce strzelę. Jeśli zgadniesz, dostaniesz jedną kulkę w to miejsce, jeśli nie – dostaniesz dwie.

- No chyba cię pogięło.

- To ciebie pogięło, gdy katowałeś mojego brata.

- Zapłacę ci.

             Nie wiedział, skąd mu to przyszło do głowy. Jego los i tak był przesądzony. Nic co powie, nie ocali go. A tekst o pieniądzach w zamian za życie był naprawdę żałosny. Tak mówią frajerzy, a on frajerem nie był. Choć skoro leżał związany, to może jednak był.

- Już teraz płacisz, dupku – głos oprawcy zawierał całą gamę emocji i wszystkie były negatywne. – Jeszcze trochę pożyjesz. Wykorzystaj ten czas na myślenie o tym, co narobiłeś. To jak będzie?

- Co: jak będzie?

- Gdzie teraz strzelę? Wybieraj.

            Był bez szans. Czuł, że cokolwiek nie powie, i tak przegra. Spojrzał bratu swojej ofiary głęboko w oczy i powiedział:

- W prawe udo.

- Błąd – odparł mężczyzna i strzelił w lewe udo, ale nie dwa, lecz trzy razy. – Prawda, że fajnie?

- Zjeżdżaj na Zlot Zjebów. – Warknął, gdy przestał krzyczeć.

- No proszę, też oglądasz Wiliextreme! – zdziwił się oprawca - Więc mamy ze sobą coś wspólnego. – Chyba już rozumiem.

- Co rozumiesz, świrze?! – Nie mógł uwierzyć, ale krzyknął głośniej, niż w chwilach zwijania się z bólu.

- Oglądanie, jak w odcinkach serii „GTA 5: Tajemnice i Ciekawostki” u Wiliextreme, Youtuber robi masakrę w swoich patologicznych wstawkach zrobiło z ciebie brutala. To przez to mój brat nie żyje. Gdy już ciebie zabiję, zabiorę się za niego.

- Chuj ci w dupę!

- Kolejny dowód – zauważył oprawca. – Wili na swoich odcinkach też tak mówi. No ale dość uprzejmości.

            Następna kula trafiła w podbrzusze. Krzyk byłby nie do wytrzymania, ale oprawca nie musiał się tym przejmować. Zaniósł się śmiechem i prawie przewrócił. W końcu uspokoił się i powiedział:

- No dobra, muszę sobie zrobić przerwę. Ty też odpocznij.

            Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Tymczasem związany jęczał i wyrywał się, ale więzy trzymały mocno. Po kilku minutach poddał się. Na skutek ostatniego trafienia krew upływała mu z organizmu jeszcze szybciej, a szarpanie nie pomagało. Śmierć zbliżała się wielkimi krokami, a oprawca miał już wkrótce wrócić i jeszcze bardziej ją przybliżyć. Jeśli dobrze przeliczył, w jego ciele tkwiło trzynaście kul i był pewien, że nawet gdyby pogotowie w tej chwili by się tu zjawiło, nie dożyłby operacji. Co za okropna śmierć. Bo już nie żył. Odkąd się poddał, był martwy. A pierwszy krok ku śmierci wykonał zabijając.

Choć brat jego ofiary jeszcze nie wrócił, to z każdą sekundą jego powrót się przybliżał. Choć oberwał już wiele razy i wciąż tracił krew, to gdy drzwi otworzą się ponownie, „zabawa” stanie się jeszcze gorsza. W jego kierunku polecą kolejne naboje, on zaś będzie się zwijał z bólu jeszcze bardziej, niż do tej pory.

Zamknął oczy i nie usłyszał, jak jego oprawca wchodzi do pokoju. Obudziło go kopnięcie w policzek. Zaraz potem padł strzał i poczuł ból w prawej pachwinie. Bardzo chciał złapać się za nią, przycisnąć ręce, by powstrzymać krwawienie, ale nie mógł.

- Ty draniu… - wydusił.

- Ty jesteś draniem – padła odpowiedź. Głos oprawcy był płaski i pozbawiony emocji, zaraz jednak zabrzmiała w nim radosna nuta. - Powiedz mi, jak podobał ci się początek rundy trzeciej?

            Oprawca nie doczekał się reakcji, więc strzelił w lewą pachwinę, a zaraz potem w lewą stopę. Gdyby nie miał zatyczek, ogłuchłby. Odwrócił się na chwilę i nie patrząc na swoją ofiarę, powiedział:

- Jeszcze przez jakiś czas utrzymam cię przy życiu, choć twój koniec nadejdzie jednak szybciej. Żałuję, że nie mogę słyszeć twojego krzyku.

            Odwrócił się ponownie i strzelił leżącemu na łóżku mężczyźnie w prawą pachę.

- Pomyślałem, że szkoda, że nie masz żony. Wtedy po twojej śmierci mógłbym ją zaliczyć, by zemścić się jeszcze bardziej. Ale patrząc jak traktujesz kobiety, budzisz jeszcze większy wstręt.

            To mówiąc, strzelił w lewą pachę, czemu towarzyszył kolejny, niesłyszalny dla niego krzyk. Gdy odgłosy protestu ucichły, wszedł ponownie na łóżko i cztery razy kopnął swoją ofiarę w kroczę.

- Tak się dzieje, kiedy kogoś katujesz. Katują ciebie. Fajnie? No powiedz, wiem, że tak.

- Wal się! – Krzyknął mężczyzna, gdy odzyskał zdolność normalnego mówienia. Zaraz potem rozkasłał się.

- Biedaku…nie wiesz, że gdy jest się rannym, nie należy się odzywać, bo zmniejsza się twoja szansa na przeżycie?

- Jakbym jakąś miał!

- Właśnie, więc tym bardziej daj sobie spokój.

            Powiedziawszy to, zszedł z łóżka i wyrzucił zużyty magazynek. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni po nowy, załadował i wymierzył w prawe kolano, po czym strzelił. Kolejny ból i kolejny krzyk.

- Wiesz czego żałuję? – Pytanie padło w trakcie krzyku. – Że to jeszcze nie koniec. Nie żebym nie miał ochoty cię podręczyć, ale chciałbym, abyś już nie żył.

            Następny strzał oderwał związanemu lewe ucho, a kolejny prawe.

- Wyglądasz gównianie – skomentował oprawca. – Pociesz się, że słuchu nie straciłeś, w końcu zostało ci ucho środkowe. Powiedz proszę, ile to już było strzałów.

- Chyba dwadzieścia.

- Uspokoiłeś się, to dobrze – stwierdził dręczyciel, a jego słowom towarzyszył uśmiech i podniesiony w górę kciuk. – I radzisz sobie z liczeniem. Twoi rodzice pewnie są z ciebie dumni.

            Raz jeszcze wybuchnął śmiechem. Śmiał się przez kilka minut. Ostatecznie powstrzymał go kaszel. Gdy uspokoił gardło, odezwał się znowu.

- To znaczy, że jesteś gotowy na kolejną ranę.

            I strzelił związanemu mężczyźnie w lewą dłoń, powodując raz jeszcze ból i krzyk. Gdy ten zelżał, podszedł od boku, kucnął i wsadził wskazujący palec prawej dłoni w ranę w podbrzuszu. Nastąpił kolejny krzyk. Na zaopatrzonym w zatyczki oprawcy nie zrobił wrażenia. Po dłuższej chwili wyjął palec i wstał, po czym znowu stanął u stóp łóżka.

- Muszę przyznać, – zaczął – że taki sadyzm nawet mi się podoba. Mam nadzieję, że rozumiesz, iż nie mogłem inaczej. Gdyby tak było, już byś nie żył, a nie mogłem pozwolić, by twoja śmierć była szybka i, jak widzisz, osiągnąłem swój cel. Cierpienie za cierpienie. Musisz to widzieć, słyszeć, a przede wszystkim czuć.

- Lepiej od razu mnie dobij – wyrzęził związany.

- To by było zbyt proste – głos znów był płaski, pozbawiony emocji. – Obaj wiemy, że to musi boleć.

- Pierdolę to! – Słaby krzyk przeszedł w rzężenie.

- Typowe zachowanie – skomentował oprawca. – Gdy człowiek wie, że jest bliski śmierci, najlepsze co mu pozostaje, to przeklinać. Z tym, że ciebie nie stać to, aby w ten sposób wyrazić ciętą ripostę. Żal dupę ściska.

            Żadnej odpowiedzi. Rozpacz albo zmęczenie, jedno z dwóch. A może i jedno, i drugie. Nie miało to jednak znaczenia, bo jego ofiara i tak wkrótce opuści ten świat i nikt nie będzie po nim płakał. Związany jakby odczytał jego myśli.

- Aż taki z ciebie idiota?

- Słucham?

- Opłacam mnóstwo osób – wyjaśnił. Mówił coraz słabiej. – Naprawdę myślisz, że cię nie znajdą i nie dobiorą się do ciebie?

- Odetchną z ulgą – stwierdził oprawca. – A nawet jeśli mnie złapią, w co wątpię, nie ma to dla mnie znaczenia. Liczy się tylko tu i teraz.

            Nie było odpowiedzi. Jaka mogłaby być? Co można powiedzieć komuś, kto nie da się zastraszyć, ma odpowiedź na wszystko i niezmąconą pewność siebie? Pozostaje tylko nie odzywać się. W przeciwnym razie da się jedynie takiej osobie satysfakcję. A że z każdą chwilą traci się siły, najlepszą strategią będzie milczenie.

            Z zamyślenia wyrwało go podniesienie głowy poprzez mocne pociągnięcie za włosy, czemu towarzyszyło splunięcie. Tego zupełnie się nie spodziewał. Oberwał już wszędzie indziej i za prawie każdym razem był to strzał. Ciosu w głowę i kopnięć w krocze nie liczył. Tymczasem jego głowa została podniesiona do pionu, a potem nastąpił cios w potylicę.

- Nie rozumiem, jak może ci się to nie podobać. – W głosie oprawcy dało się słyszeć mieszaninę zdziwienia i radości. – Ja bawię się świetnie. Powiedz, co chcesz, abym ci zrobił teraz, a może spełnię twoją prośbę.

- Pierdol się! – Wycharczał związany.

- Przykro mi, ale to nie możliwe – oprawca przez chwilę sprawiał wrażenie, że naprawdę jest mi przykro. – Tak giętkiego nie mam.

            To był jeszcze większy koszmar, niż myślał. Ten psychopata naprawdę miał odpowiedź na wszystko. Cokolwiek by nie powiedział, niczego nie był w stanie osiągnąć. Już przegrał. A jego kat się uśmiechał. Znów odwrócił się do niego plecami.

- Tak sobie pomyślałem, – odezwał się – że chętnie bym czegoś posłuchał. Ale nie chce mi się tu znosić twojego radia na baterię. Muszę zadowolić się tym, że umierasz w męczarniach. Nie sądzisz, że to dość chujowe? Do twojej sytuacji na pewno dałoby się przypasować jakąś piosenkę, a kto wie, może nawet poczułbyś się lepiej. Muzykę klasyczną odradzam, bo taki na przykład Marsz Pogrzebowy Chopina byłby zbyt dosłowny.

            Przerwał i strzelił. Kula trafiła tuż poniżej prawego kolana i rozległ się kolejny stłumiony krzyk.

- Boli? I co zrobisz? Poskarżysz się mamie? Niezła beksa mi się trafiła, nie ma co.

            Ponownie zaniósł się śmiechem. Z każdą chwilą śmiał się coraz głośniej. Mężczyzna przywiązany do łóżka pragnął zasłonić rękoma to, co zostało z uszu, ale nie mógł. Do nasilającego się bólu fizycznego dołączył nowy: nieprzyjemny dźwięk. Zdawał się trwać w nieskończoność, ale skończył się niespodziewanie szybko. Zaraz potem nastąpił strzał, a kula trafiła go poniżej lewego kolana, czemu towarzyszył krzyk, który dość szybko zamienił się w kaszel. Skrępowany człowiek odpływał. Niech mnie już zabije, pomyślał. Niech to się skończy. Mam już dość. Niech mnie zabije.

            Oprawca zdawał się czytać w jego myślach.

- Jeszcze nie – powiedział, ale to było wszystko. Związany czekał na kolejne słowa, ale jego dręczyciel milczał. Stał swobodnie u stóp łóżka, z pistoletem skierowanym ku ziemi. Mijały sekundy a może minuty i nie działo się nic i zdawało się, że oprawca odpuści, ale wtedy padł strzał, który trafił leżącego w podbrzusze, tuż pod pierwszą raną, wywołując krzyk, który, tak jak poprzedni, szybko przeszedł w kaszel.

- No nie mów mi, że nie podoba ci się być bliskim śmierci – powiedział z udawanym zdziwieniem napastnik. – Zresztą i tak chcesz umrzeć, więc co to za różnica?

            Brak odpowiedzi. Kompletna pustka, koniec nadziei, świadomość, że chwila pożegnania ze światem pędzi niczym rozpędzona ciężarówka na pieszego, próbującego dostać się na drugą stronę autostrady. I całe życie przelatujące przed oczami. Oprawca miał pewność, że takie były w tej chwili myśli człowieka, którego związał i którego torturował. Niech cierpi, należy mu się.

- Uważam, że zachowujesz się bardzo niegrzecznie – rzekł. – Coś za szybko umierasz. Rozczarowałeś mnie. Wolałbym, abyś mi jeszcze trochę potowarzyszył. A co gorsza, nie podziękowałeś mi za żadną posłaną ci kulkę. Dobrze wiesz, że ci się należy, ale ani razu nie okazałeś wdzięczności. Niezbyt chwalebna postawa.

            Przerwał na chwilę i popatrzył w oczy ofiary. Widać było, że uchodzi z nich życie. Mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale nie miał siły, czego nie omieszkał wykorzystać.

- I jeszcze milczysz – zauważył. – To już w ogóle bezczelność. Sądziłem, że będziesz bardziej rozmowny. Nawet nie próbujesz się tłumaczyć. To, że już prawie nie możesz oddychać, cię nie usprawiedliwia.

            Przerwał i oddał kolejny strzał, tym razem w prawą pachwinę, tym razem wywołując tylko jęk.

- Ojojoj, robi się niedobrze! – Zawołał oprawca. W jego głosie było mnóstwo emocji. Ironia, entuzjazm i radość mieszały się ze smutkiem i wściekłością. Mężczyzna nie był już pewien, czy cieszyć się, że jego ofiara umiera, czy też być złym, że nie może zrobić nic, aby przedłużyć mu życie. – I co teraz będzie?! Umierasz? O nie!!

            Raz jeszcze zaniósł się śmiechem. Tym razem śmiał się przez dobrych kilka minut, a gdy opanował się, zobaczył, że w oczach jego ofiary wciąż tli się życie. Teraz, gdy się uspokoił, zmienił podejście.

- Dlaczego jeszcze nie umarłeś?! – Wrzasnął. – Jak możesz jeszcze oddychać przy tylu ranach?! Naprawdę mam ci pomóc odwalić kitę?! Nie dość już ode mnie pomocy otrzymałeś?! Jak możesz tak nadużywać mojego zaufania?!

            Krzyczał jeszcze przez chwilę. Gdy przestał, podszedł do swojej ofiary i z całej siły spoliczkował, pozbawiając przytomności. Nie miał wątpliwości, że się nie obudzi. Jego zemsta się dokonała. Pozostało jedynie posprzątać po sobie. Pozbiera kule, podpali dom i ucieknie. Wiliextreme zostawi sobie na kiedy indziej.  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Anioł z piekła rodem

Opowieść o trzech braciach. Część pierwsza: Bracia. Rozdział trzeci

Strudzony kosiarz